W zeszłą środę denerwując się poważnie na Bangkok (od lipca byliśmy umówieni na spotkanie z koleżanką z BIT-u, która kończyła swoją 3,5-miesięczną podróż po Azji – korki w stolicy Tajlandii były tego dnia tak ogromne, że przyjechaliśmy 1,5 godziny spóźnieni i z naszego spotkania nic nie wyszło – raz jeszcze przepraszamy Aniu!) ruszyliśmy dalej. Wraz z Karolem (kolegą z Uniwersytetu Ekonomicznego, który również wracał po kilku miesięcznej podróży) pojechaliśmy autobusem w stronę Kanchanaburi.

NAKHON PATHOM I KANCHANABURI

Po drodze zatrzymaliśmy się w Nakhon Pathom, by przyjrzeć się Złotej Czedi Phra Pathom. Jest ona uważana za najświętszy zabytek kraju. Ma ona 120 metrów wysokości i tym samym jest najwyższą budowlą buddyjską na świecie. Obeszliśmy ją kilka razy dookoła, poobserwowaliśmy modlących się mnichów, żeby po chwili złapać autobus w stronę Kanchanaburi. Należy tutaj podkreślić, że Tajowie chociaż rzadko mówią dobrze po angielsku (najczęściej potrafią odpowiedzieć na pytanie “how much is it?” oraz znają słowa typu “hello” i “bye, bye”) są bardzo chętni do pomocy. Często sami nas zaczepiają, pytają łamanym angielskim dokąd jedziemy i tłumaczą nam co mamy zrobić. Trzeba niekiedy uważać, jak chce jechać się gdzieś blisko – wtedy możliwe, że ktoś jest miły tylko dlatego, że chce nas podwieźć w dane miejsce autem czy tuk-tukiem za wygórowaną sumę.

Jednakże, przykładowo w Nakhon Pathom, ludzie na przystanku autobusowym, uczniowie pobliskiej szkoły, kierowca motorynki z karteczką, na której miał wypisane kilka angielskich słówek (typu “very long” czy “wait here” ;)) – wszyscy pomagali nam jak mogli, kompletnie bezinteresownie. Takie sytuacje zdarzają się nam na większości dworców kolejowych czy autobusowych. Konduktor często specjalnie odszukuje nas w tłumie, żeby powiedzieć, że na następnej stacji mamy wysiąść. Przemiłe 🙂

Późnym popołudniem dotarliśmy do Kanchanaburi. Na dworcu zagadaliśmy przypadkowo spotkaną parę. Po 5 minutach konwersacji po angielsku okazało się, że są Polakami. W 5-osobowym składzie udaliśmy się do polecanego przez Huberta i Marcelinę hostelu – Jolly Frog. Miejsce okazało się typowym backpackerskim guesthousem i bardzo przypadło nam do gustu. Domki pływające na wodzie (150 batów za pokój bez łazienki, 200 za pokój z łazienką, nie na rzece – 10 batów to około 1 zł), pyszne i tanie jedzenie, miła obsługa. Gorąco polecam!

Nazajutrz wcześnie rano wybraliśmy się na przejażdżkę słynną koleją śmierci. Jest to kolej budowana w czasie II wojny światowej, która docelowo miała łączyć Tajlandię z Birmą. W czasie jej tworzenia zginęły setki tysięcy mieszkańców tych dwóch krajów oraz jeńców wojennych (głównie Amerykanów, Brytyjczyków, Holendrów i Australijczyków). Trasa z Kanchanaburi do Nam Tok wiedzie między innymi przez most na rzece Kwai znany z filmu Davida Leana o tym samym tytule. W samym Nam Tok znajduje się również słynny wodospad i kilka jaskiń (niestety były nieczynne). Jeśli chcecie przeczytać więcej o kolei śmierci koniecznie zajrzyjcie na BLOG MARTY.

Następnego dnia, tylko we dwójkę (Karol musiał wracać do Bangkoku, bo w nocy miał samolot do Polski) udaliśmy się w niesamowite miejsce – Wodospady Erawan w parku narodowym. Z Kanchanaburi można dostać się tam autobusem, jednak należy pamiętać, że podróż trwa około 1,5 do 2 godzin. Warto wybrać pierwszy autobus – o godzinie 8 i wrócić ostatnim o 16.

Wodospady Erawan to do tej pory najlepsze miejsce, które odwiedziliśmy. Idąc szlakiem co około 400 metrów mija się piękne, różnej wielkości i wysokości wodospady, których łącznie jest 7. Warto dodać, że przy każdym z nich można pływać (wraz z rybami, które niekiedy są ogromne i delikatnie podszczypują – reakcje ludzi na taką niespodziankę są bezcenne :)). Jeden, mniej więcej w połowie drogi, zasługuje na szczególną uwagę, ponieważ znajdują się przy nim kamienie, które są równocześnie naturalną zjeżdżalnią. Rewelacyjna sprawa! Stwierdziliśmy, że to miejsce zasługuje na miano naturalnego aqua parku i z chęcią odwiedzimy je jeszcze niejeden raz.

 

AYUTTHAYA

Niestety musieliśmy nieco szybciej wyjechać z parku narodowego, żeby jeszcze tego samego dnia dostać się do dawnej stolicy Tajlandii – Ayutthaya. Z Kanchanaburi nie ma bezpośredniego połączenia – najłatwiej jechać tam autobusem z przesiadką w Suphan Buri. Do samej Ayutthaya dotarliśmy późnym wieczorem i byliśmy zdani na łaskę (i wiedzę o hostelach) miejscowych kierowców skuterów – kolejny bardzo popularny środek transportu. Jechaliśmy kilka kilometrów, gdzieś do centrum miasta, z dużymi plecakami na plecach. Okazało się, że hostel faktycznie jest bardzo tani, skromny, jako tako czysty ale w dogodnej lokalizacji. W dodatku właściciele byli przemili. Na kolację trafiliśmy do restauracji z muzyką na żywo, w której tajski rockman śpiewał przeboje The Doors czy Queen (i zapijał wódkę piwem :)).

Cały kolejny dzień spędziliśmy na jeżdżeniu rowerami (najpopularniejszy i bardzo wygodny sposób zwiedzania) od świątyni do świątyni, których w Ayutthaya jest mnóstwo. Niestety większość z nich jest bardzo zniszczona – w 1767 roku, po dwóch latach oblężenia, wojska Birmy zdobyły i zniszczyły całe miasto. Wcześniej było ono stolicą Tajlandii od około 1350 roku, a w XV wieku panowało nad większością Azji Południowo-Wschodniej. Patrząc na makiety niektórych świątyń można sobie jedynie wyobrazić jaką potęgą była kiedyś Ayutthaya. Najbardziej przypadł nam do gustu Wat Chai Watthanaram, szczególnie przez piękny widok na całą okolicę z samej góry świątyni. Często odwiedzane Wat Mahathat (gdzie znajduje się sławna głowa Buddy uwięziona w korzeniach drzewa – ciekawostka: podczas robienia zdjęć trzeba kucnąć, ponieważ nie można być wyższym niż owa głowa Buddy) czy Wat Ratchaburana również są interesujące. Na uwagę zasługuje też Wat Phra Si Sanphet wraz z pobliskim targiem (tutaj załapaliśmy się na całkiem uroczy zachód słońca).

W Ayutthaya po raz pierwszy spotkaliśmy się z możliwością jazdy na słoniach. Trafiliśmy również na show ze słoniami w roli głównej. Odbywał się on w centrum miasta, w specjalnej zagrodzie, nie pobierano opłaty za wejście. Można było karmić słonie, robić sobie z nimi zdjęcie (wtedy trzeba było płacić). Słonie kręciły się w rytm muzyki, stawały na dwóch nogach, zakładały nogę na nogę, brały do trąb banknoty (napiwki), machały zadkami. A tłum szalał. Nie wydaje mi się jednak, żeby te zwierzaki były szczęśliwe. Może i są zawsze najedzone, ale całe życie spędzają w niewoli robiąc wszystko co im się każe tylko po to, żeby uniknąć bolesnej kary – ukłucia czy uderzenia kijem z bardzo ostrym końcem. Całe szczęście, że coraz więcej osób z tym walczy i powstają nowe organizacje walczące o dobry byt dla tych dostojnych i mądrych zwierząt.

 

LOP BURI

Kolejnego dnia udaliśmy się pociągiem z Ayutthaya do Lop Buri (około godzina drogi). Jest to miasto znane przede wszystkim ze zwariowanych mieszkańców – małpek, które opanowały sporą jego część. Zostawiliśmy plecaki w przechowalni bagażu i wyruszyliśmy na poszukiwania małych psotników. Po wyjściu z dworca, skręceniu w prawo i przejściu około 400 metrów, można zobaczyć całą ulicę pełną tych zwierzaków. Małpki siedzą na słupach elektrycznych, kablach, bawią się na chodniku, gonią się i wyrywają sobie jedzenie. A obok spokojnie jeżdżą auta, skutery, mieszkańcy coś załatwiają, spieszą się do pracy czy szkoły.

Jeszcze weselej jest w Wat San Phra Kan – przed wejściem musiałam ściągnąć wiszące kolczyki, bo małpki mogłyby się nimi zbyt zainteresować. Makaki zawładnęły tą świątynią całkowicie – jest ich tam mnóstwo i kompletnie nie boją się ludzi. Chciałam je nakarmić słonecznikiem i już po chwili miałam kilka osobników na plecach i rękach. W dodatku są strasznie sprytne – wiedziały, że trzymam gdzieś resztę pestek i po kilku minutach ukradły mi z kieszeni całą torebkę. Innym turystom wyciągały z plecaków butelki z wodą czy kadzidełka, a jednej dziewczynie chciały wyrwać torebkę! Takie cwaniaki! Próbowałam nawet nauczyć kilka z nich, że mój plecak ma rączkę, którą można wyciągać i chować – myślę, że jakbym poświęciła im jeszcze kilka minut to same zaczęłyby się bawić tą rączką 😉 A jaką miały radochę z wysięgnika od kamerki GoPro! Wskakiwały na niego, zwisały, przechodziły z niego na głowę i ramiona Damiana. W przeciwieństwie do słoni w Ayutthaya, małpki w Lop Buri zdawały się być beztroskie i szczęśliwe.

Warto dodać, że co roku, w ostatnią niedzielę listopada odbywa się tu ogromna uczta na cześć wszystkich małp. Podobno tysiące tych zwierzaków przybywa na wielkie święto ku ich czci. To musi być niesamowite wydarzenie!

 

SUKHOTHAI

Z miasta małp jedziemy pociągiem na północ, w stronę Chiang Mai. Wysiadamy na stacji Phitsanulok, żeby następnego dnia rano udać się autobusem do historycznie bardzo ważnego miejsca – Sukhothai. Jest on dla Tajlandii tym, czym Angkor dla Kambodży i Giza dla Egiptu.

Początki tego miasta sięgają XIII wieku, a jego złoty okres przypada na panowanie króla Ramy Kamhenga (1278-1318). Zostało rozbudowane, a w połowie XIV wieku sztuka i architektura Sukhothai osiągnęły wyżyny, a samo miasto stało się największym na świecie ośrodkiem buddyzmu. Natomiast od 1438 roku, kiedy władzę przejął książę Ayutthaya, miasto poszło w zapomnienie. Ponownie zainteresowano się nim dopiero w XIX wieku dzięki Królowi Mongkut.

Obecnie, odrestaurowane Stare Miasto jest zaliczane przez UNESCO do światowego dziedzictwa. Park historyczny jest oddalony od nowej części miasta (w tym dworca autobusowego) o 14 kilometrów. Zdecydowaliśmy się wypożyczyć skuter, dzięki czemu z łatwością dotarliśmy do cennych zabytków oraz szybko poruszaliśmy się między nimi.

Główny park historyczny (z imponującymi posągami Buddy, kilkoma czedi i Wat Mahathat), położony między jeziorkami bardzo nam się podobał. Jednak naszym zdaniem, jeśli ktoś nie jest wielkim fanem historii czy buddyzmu, nie warto jechać do północnej i zachodniej części parku (do każdej z trzech części są osobne bilety).

Po około 5 godzinach spędzonych w Starym Mieście wróciliśmy na dworzec, żeby jeszcze tego samego dnia dojechać do Mae Sot (przesiadka w miejscowości Tak). Stąd po jednodniowym odpoczynku udaliśmy się do Umphang, z którego jutro rano wyruszamy na trzydniowy trekking po dżungli! 🙂

 

INFORMACJE PRAKTYCZNE

(10 batów to około 1 zł)

– autobus z Bangkoku do Nakhon Pathom – około 40 batów (jeżdżą dość często z południowego dworca autobusowego, taksówka z Kaosan Road na dworzec – około 80 batów);
– bus z Nakhon Pathom do Kanchanaburi – około 60 batów;
– dwuosobowy pokój w Jolly Frog Backpackers w Kanchanaburi – od 150 batów za noc (jedynka za 70 batów);
– bilet po trasie kolei śmierci (Kanchanaburi-Nam Tok) – 100 batów (jedzie się aż 2-2,5 godziny);
– autobus z Kanchanaburi do Parku Narodowego wodospady Erawan – 50 batów w jedną stronę;
– trasa Kanchanaburi-Ayutthaya – 130 batów (z jedną przesiadką);
– nocleg w BJ Guesthouse – od 150 batów (pokój bez łazienki);
– kolacja w restauracji z muzyką na żywo, nieopodal BJ Guesthouse – 100-200 batów na osobę (drogo jak na Tajladnię ale czasem można poszaleć ;));
– europejskie/amerykańskie śniadanie w jakiejkolwiek knajpie – około 150 batów za zestaw (jajka, tosty, szynka, herbata/kawa, sok);
– wypożyczenie roweru – 40 batów za dzień;
– wejścia do większości świątyń są płatne – 50 batów za jedną świątynię (jeden Wat), wielkiego leżącego Buddę można oglądać za darmo;
– pociąg Ayutthaya-Lop Buri – 13 batów (3, najgorsza klasa ale wiatraki są!);
– małpki – wejście do świątyni, gdzie jest ich mnóstwo 50 batów, słonecznik – 20 batów;
– pociąg Lop Buri-Phitsanulok – 99 batów;
– bardzo ładny pokój w hostelu Bon Bon blisko dworca i fajnego targu w Phitsanulok – 350 batów;
– autobus Phitsanulok-Sukhothai – 60 batów;
– wypożyczenie skutera na jeden dzień – 150-200 batów (paliwo na około 50 km to tylko 30 batów!);
– wejście do jednej z trzech części Historycznego Parku Sukhothai – 100 batów (plus 10 batów za rower, 20 za skuter);
– trasa Sukhothai-Mae Sot z jedną przesiadką – 128 batów;
– pokój w Phannu House w Mae Sot – od 250 batów za dobę (bardzo dobre warunki).

Pamiętajcie o projekcie Piątki z podróży. Wy również możecie przekazać symbolicznego piątaka! ;)
Fundacja „Król i Smok”
Nr konta: 21 1020 5242 0000 2102 0324 1874
Adres:
PKO BP O 9 we Wrocławiu
ul. Grabiszyńska 240
53-235 Wrocław

POZOSTAŁE TEKSTY O TAJLANDII

1. Tajlandia – informacje praktyczne
2. Ao Nang i Railay – rajskie plaże
3. Wolontariat ze słoniami w Thom’s Elephant Camp
4. Tajskie wyspy (Koh Lanta, Koh Tao i Koh Phangan)
5. Chiang Mai
6. Beztroskie Pai
7. Bangkok
8. Trekking w Umphang

Podobał Wam się wpis? Bądźcie na bieżąco, śledząc gadulcowego FANPAGE’A oraz INSTAGRAM. Zachęcam również do zapisania się do NEWSLETTERA (co 2-3 tygodnie wysyłam osobiste listy, z niepublikowanymi wcześniej informacjami i zdjęciami), subskrybowania naszego KANAŁU NA YOUTUBE oraz pozostawienia komentarza pod wpisem. To bardzo mobilizuje do dalszej pracy nad blogiem. Z góry dziękuję!

zarezerwuj pokójrevolut bonus Jeśli przydały Wam się porady zamieszczone na Gadulcu i jesteście w trakcie planowania własnej podróży, będziemy bardzo wdzięczni za dokonanie rezerwacji przez powyższe linki. Nie martwcie się – to nie wpłynie na cenę noclegu, samochodu czy lotu, a dzięki prowizji będziemy mogli dalej rozwijać bloga. W prezencie od nas macie również 25zł przy otwarciu konta w Revolut. Dzięki! :)