Autorką tego tekstu jest wyjątkowa osoba – moja Mama. Zrobiła mi niespodziankę i opisała swoje wrażenia z naszego wyjazdu na Filipiny. Myślę, że ta relacja zachęci wiele Mam do podróży ze swoimi dorosłymi Dziećmi. I vice versa. Wszystkim Rodzicielkom życzę spełnienia marzeń, uśmiechu, zdrowia i chwili dla siebie. Swojej raz jeszcze dziękuję – za Filipiny, piękne słowa, wsparcie. I za to, że jest zawsze przy mnie.
“Podróżować jest bosko…” – tak śpiewa moja idolka Kora i zgadzałam się z nią od zawsze. Ten rok jest dla mnie, mojej rodziny, firmy, rokiem wyjątkowym. Same okrągłe rocznice, ważne wydarzenia, jubileusze. Również mój własny, prywatny. Przygotowywałam się do niego (w myślach, marzeniach, planach) od dawna. Od dawna planowałam podróż – wyjątkową, inną. Zaszczepiłam moje plany w przyjaciółkach. Wszystkie byłyśmy zgodne – super pomysł. Pojedziemy gdzieś same – daleko, bez szczególnych planów, rezerwacji, oczekiwań. Miała to być wyprawa w nieznane nam dotąd kraje, tylko z plecakiem, z ominięciem luksusowych hoteli i gotowych śniadań (na które nas wreszcie stać :)). Taka podróż jakiej nie udało nam się odbyć 25 lat temu.
Jak to zwykle bywa, kiedy coś się planuje, chętnych jest bez liku. Jednak gdy przedstawiłam bardziej ubrany w konkrety i wyceniony plan okazało się, że zostałam sama ze swoimi wielkimi marzeniami. Przeszukałam internet, bo pomyślałam, że nie podaruję sobie tego marzenia. Ale nie byłam zainteresowana podróżowaniem autokarem, po najbardziej nawet egzotycznych miejscach. Z przewodnikiem, który mówi: „na prawo most, na lewo most”, a potem lokuje cię w wygodnym hotelu ze śniadaniem o 7 rano, bo przecież jutro jest bardzo napięty plan. Kolejna opcja: jadę sama. Szybko z niej zrezygnowałam, bo mój angielski nie pozwala na samotne podróżowanie.
Nagle wpadł mi do głowy genialny plan – będę sponsorem! Zasponsoruję córce podróż. W końcu przejechała pół Azji z chłopakiem, to i mnie może poświęcić te 3 czy 2 tygodnie. Oczywiście długo nie musiałam jej przekonywać. Ustaliłyśmy, że znajdziemy atrakcyjną dla nas obu destynację i dogodny termin. Decyzja zapadła, jedziemy razem.
To było gdzieś na początku grudnia. Na gwiazdkę zrobiłam sobie mały prezencik (lubię takie prezenciki – w myśl zasady „umiesz liczyć, licz na siebie”). Kupiłam książkę Tomka Michniewicza, w której opisuje podróż-niespodziankę jaka zrobił swojemu Ojcu. To bardzo smutna historia, ale pomyślałam, że u nas będzie inaczej! Na pewno będzie inaczej, ponieważ niczego od tej podróży nie oczekuję! Chcę tylko wyjechać i poczuć, że niczego nie muszę!
Kinga była przejęta rolą przewodnika. Ja – w końcu sponsor – zgadzałam się na pewne pomysły, rozwiązania, albo nie! Wspólnie ustaliłyśmy atrakcyjną dla nas destynację (Filipiny) i termin, kupiłyśmy bilety. To Kinga zaplanowała całość podróży – proponowała miejsca, do których mamy dotrzeć, kupowała bilety, planowała trasę. Wspólnie ustalałyśmy najważniejsze atrakcje, które chcemy zobaczyć.
Dopiero na miejscu, tam na Filipinach, doceniłam jak bardzo Kinga jest przygotowana, jak dużo czasu musiała poświęcić na dotarcie do tych wszystkich cennych informacji, dzięki którym mogłyśmy zobaczyć wiele fajnych miejsc. Była też przygotowana z topografii. Dzięki mobilnej aplikacji Maps.me mogłyśmy kontrolować jazdę naszego taksówkarza i nie dać się oszukać. Mogłyśmy też przekonać się, że jedziemy w przeciwną stronę niż hotel, w którym chcemy się zatrzymać, chociaż cały autobus uważał, że jedziemy w dobrym kierunku. Takie cuda technik mnie nie przyszłyby do głowy. Szkoda tylko, że się rozładowują i pozostaje już tylko pytać, pytać i jeszcze raz pytać.
Ale wiecie co było najlepsze? Najfajniejsze było obserwować jak Kinga radzi sobie z ludźmi. Jak przyjaźnie i przyjacielsko z nimi rozmawia, jak uśmiecha się do dzieci, jak nie daje się spławić tym, którzy akurat są zajęci, jak potrafi dopytać o swoje. Przyznam, że parę razy w takich momentach pomyślałam, że cieszę się, że ta podróż dała mi okazję patrzeć na moje dziecko, Kobietę, która wychowaliśmy. Po prostu na Fajnego, Dobrego Człowieka. Byłam dumna z niej – no i z nas Rodziców.
Taka podróż daje nam też trochę czasu na zwykłą normalną rozmowę. Rozmowę o naszym światopoglądzie, brakiem lub nadmiarem empatii, uczuciach, potrzebach, planach. Co lubimy, o czym marzymy, o tym kim chcielibyśmy być. Nie myślałam, że to będzie wartość dodana do takiej wspólnej podróży. Miałam okazję pogadać z moim dzieckiem tu i teraz bez konkurowania z laptopem, smartfonem czy telewizorem. W domu nie udałby mi się ten numer…
Myślę, że córka też mogła trochę dowiedzieć się o mnie. Mogła przypomnieć sobie, że Mama też człowiek. Że potrafi się cieszyć z ciepłego piasku pod stopami, zachwycić muszelkami ułożonymi na parapecie okna i że nie jest tylko komendantem od wydawania poleceń.
Niestety, z tego powodu, ze nie umiem jeździć na skuterze miałam też okazję przekonać się jak Kinga radzi sobie w trudnych sytuacjach. Kiedy znajomość angielskiego i urok osobisty nie wystarczają. Umiejętność i wiedza, jak prowadzić rozmowę w trudnych sytuacjach z tymi, którzy patrzą na ciebie, jak na portfel wypchany dolarami – to lekcja do odrobienia. Mam nadzieję, że było to też cenne doświadczenie dla córki. Że wyciągnęła wnioski – nawet jak jesteśmy winni to mamy prawo i obowiązek rzeczowo negocjować i nie musimy zgadzać się na wszystko. Nawet na Filipinach!
Miałyśmy też okazję poznać swoje wady i zalety. Z niektórych nie zdawałyśmy sobie sprawy, bo przecież wypuściliśmy dzieci z domu jak były jeszcze nieukształtwoanymi nastolatkami.
Dziś, z perspektywy kilku miesięcy po powrocie, wiem, że taka wspólna podróż to było coś najlepszego, co mogło nam się przydarzyć. W sumie, dla mnie to nawet było ważniejsze, niż sama podróż na Filipiny. Miałam okazję spędzić czas ze swoją dorosłą już córką, przyjrzeć się kobiecie jaka wyrosła z tej Kingusi, za którą całe lata uganiałam się, aby wepchnąć jej chociaż łyżkę do buzi. Poczuć dumę z „maślanych” męskich oczu, które tęskno za nią spoglądały. I oczywiście nie pozwolić jej wyjść za mąż, chociaż propozycje sypały się na każdym rogu…
Nigdy nie obawiałam się, ze nasza podróż zakończy się niepowodzeniem, jak podróż Tomka i jego Taty, ponieważ nie pozwoliłyśmy, aby czas nas rozdzielił. Znamy siebie, znamy swoje zwyczaje, umiemy uszanować swoją przestrzeń. Mam nadzieję, że się to nie zmieni.
Kaja – ucz się angielskiego. Już szykuję się do kolejnej rocznicy! 🙂
INFORMACJE PRAKTYCZNE
-
Kaja to moja córka, 11-letnia siostra Kingi;
-
Jeśli Kinga będzie narzekać na coś zupełnie irracjonalnego i nie bardzo będziesz rozumiał jej zachowania to znak, że jest głodna i natychmiast trzeba ją nakarmić;
-
Jeśli nie jesteś czynnym kierowcą skutera, motoru, samochodu – nie pchaj się za kierownicę. To wcale nie jest takie proste, a może popsuć Ci urlop;
-
Nie czekaj na specjalne okazje – zabieraj plecak lub walizkę, swoją pociechę i podarujcie sobie kilka dni wakacji. To nie muszą być od razu Filipiny. W Bieszczadach, na Mazurach czy w Pradze też jest super. Nie pożałujecie!
Elżbieta Marasik-Bielejec
Od Kingi: ostatecznie zwróciłam Mamie część kosztów za wyjazd. I obiecałam Jej, że za 5 lat to ja będę sponsorem całej wyprawy! 🙂
…
Podobał Ci się wpis? Bądź na bieżąco, śledząc gadulcowego FANPAGE’A, INSTAGRAM oraz SNAPCHATA (nick: gadulec)! Zachęcam również do zapisywania się do NEWSLETTERA (ramka pod spodem) oraz pozostawienia komentarza pod wpisem. To bardzo mobilizuje do ciągłej pracy nad blogiem. Z góry dziękuję!