Ten mały, ale niezwykle ciekawy kraj Ameryki Centralnej, często jest omijany lub traktowany jedynie jako tranzyt między Meksykiem, a Gwatemalą. Moim zdaniem to wielki błąd, ponieważ jest to państwo o ogromnej różnorodności, jeśli chodzi o mieszkańców, kulturę czy języki. W dodatku oferuje wiele atrakcji, których nie spotkamy nigdzie indziej w rejonie, a nawet na świecie (jak na przykład jaskinia ATM). Oto Belize w pigułce, czyli tekst, w którym znajdziecie mnóstwo informacji praktycznych o państwie wielkości województwa zachodniopomorskiego.
KIEDY JECHAĆ?
Pora sucha trwa od grudnia do maja. To właśnie ten okres jest uznawany za najlepszy na wyjazd do Belize. Od czerwca do sierpnia mogą występować krótkie, ale obfite opady, natomiast pora deszczowa i okres huraganów przypadają na miesiące od września do listopada. My byliśmy w Belize na początku grudnia i przez dwa tygodnie tylko raz padał deszcz (raptem kilka godzin). Warto dodać, że w Belize temperatura zazwyczaj wynosi około 25°C, więc jest wprost idealna do funkcjonowania.
WIZA I PRZELOT
Jak czytamy na stronie MSZ: „Obywatele polscy zwolnieni są z obowiązku posiadania wizy przy pobytach turystycznych do 90 dni. Paszport musi być ważny co najmniej przez 6 miesięcy od planowanej daty wyjazdu. Wymagane jest okazanie biletu powrotnego lub na kontynuację podróży oraz środków finansowych wystarczających na utrzymanie w czasie pobytu. Turystów podróżujących samolotem obowiązuje opłata lotniskowa przy wyjeździe w wysokości ok. 39 USD od osoby. Podróżujący lądem przed opuszczeniem granicy muszą wnieść opłatę w wysokości 19 USD od osoby”. Na granicy Meksyk-Belize nie zapytano nas o bilet powrotny czy wystarczające środki finansowe. Za to musieliśmy uiścić opłatę 500 pesos (prawie 100 zł) za wyjazd z Meksyku drogą lądową… Dalej nie wiemy czy nas oszukano czy faktycznie nie mając biletu lotniczego wszyscy tyle płacą (przylecieliśmy do Cancun z Havany, ale potem jechaliśmy lądem, aż do Panamy).
Loty z Europy do Belize City zazwyczaj są bardzo drogie. Najprawdopodobniej najlepszą opcją będzie znalezienie taniego połączenia do Cancun (Meksyk), a następnie dotarcie do Belize autobusem lub ewentualnie samolotem. W celu znalezienia lotniczych promocji najczęściej korzystam ze Skyscannera. Polecam również Fly4Free, Flipo oraz Kiwi. Jeśli chodzi o połączenia między krajami Ameryki Środkowej to najlepszym wyborem są: TACA i COPA. Niestety ceny nie są tak atrakcyjne jak w przypadku Airasia w Azji południowo-wschodniej.
PRZED PODRÓŻĄ
Przed wyjazdem do Belize warto zrobić kilka zalecanych szczepień (żadne nie są obowiązkowe). My zdecydowaliśmy się na WZW A, dur brzuszny oraz błonicę/tężec (musieliśmy odnowić, bo ostatnią dawkę przyjęliśmy przed 18. rokiem życia). W dzieciństwie byliśmy szczepieni na WZW typu B, więc teraz nie musieliśmy się doszczepiać. Zrezygnowaliśmy z wakcyny na wściekliznę.
Warto zaopatrzyć się w repelenty z dużą zawartością deet (minimum 30%). W Belize malaria jest rzadko spotykana, ale zdarzają się zachorowania na dengę. Nie jestem fanką Malarone i innych tego typu leków, ale wiem, że niektórzy zalecają tego typu profilaktykę. Szczegóły na ten temat przeczytacie TUTAJ.
Pamiętajcie również o ubezpieczeniu. My posiadamy kartę Planeta Młodych, przez ostatnie 6 miesięcy na szczęście nie musieliśmy z niej korzystać, ale mamy z nią same dobre doświadczenia (podobnie jak nasi znajomi). Trzeba jednak pamiętać, że niedawno zmienił się regulamin i Planeta nie działa już w ten sam sposób, jak kiedyś. Jeśli planujecie być poza Polską dłużej, niż 180 dni to najpewniej, po pół roku, musicie kupić nowe ubezpieczenie.
TRANSPORT
Belize to maleńki kraj, zamieszkały jedynie przez 366 tysięcy osób z czego zdecydowana większość stacjonuje w Belize City (pamiętajcie, że obecnie stolicą jest Belmopan!). Transport lokalny funkcjonuje tam bardzo dobrze, nie widzę powodów, by korzystać ze specjalnych vanów dla turystów, chyba że komuś bardzo się spieszy. Oczywiście w prawie każdym hostelu jest możliwość zarezerwowania transferu lub wycieczki do największych atrakcji Belize czy sąsiednich państw.
AUTOBUSY. Najpopularniejszym środkiem komunikacji są kolorowe chickenbusy, czyli stare, amerykańskie autobusy szkolne. Są tanie, dojeżdżają prawie wszędzie i zatrzymują się na machnięcie ręką.
AUTOSTOP. Działa fantastycznie (naszym zdaniem najlepiej, jeśli chodzi o kraje Ameryki Centealnej)! Mieszkańcy są życzliwi i pomocni, na podwózkę ani razu nie czekaliśmy dłużej, niż 15 minut. Odległości są niewielkie, drogi w niezłym stanie, a w ciągu dnia i poza Belize City jest bezpiecznie. Polecamy!
SAMOCHÓD. Poznaliśmy kilka osób, które wynajęły samochód na lotnisku. Nie jest to najtańsza opcja, ale na pewno ułatwia życie. Ceny możecie sprawdzić chociażby TUTAJ.
PROM. Na wyspy typu Caye Caulker czy San Pedro można dostać się promem. Najlepszą bazą wypadową jest Belize City, gdzie znajdziecie kilka różnych water taxi (W TYM MIEJSCU znajdziecie rozkład i ceny).
NOCLEGI
Belize to miejsce, które pokochali amerykańscy emeryci. Przyjeżdżają tu na wakacje albo sprzedają swój dobytek w USA i przenoszą się na wybrzeże karaibskie. Tak czy siak ładnych hoteli i pensjonatów tu nie brakuje. Backpackerzy często omijają ten kraj albo przejeżdżają przez niego w 2-3 dni, więc nie ma tu hosteli na każdym kroku, ale na pewno każdy znajdzie coś dla siebie.
Kilka miejscówek, które polecam:
Orange Walk: Rickys – 15-20 USD za pokój dwuosobowy ze wspólną łazienką. Możliwość korzystania z kuchni, przesympatyczny właściciel.
Caye Caulker: Island Magic Beach Resort – od 100 USD za dwójkę z łazienką i klimatyzacją. Bardzo fajny hotel, z którym podjęliśmy współpracę. Przestronne, nowoczesne pokoje, wygodne łóżka, a dodatkowo darmowy, powitalny drink i urocze huśtawki blisko morza. Z tańszych opcji warto przyjrzeć się Go Slow Guesthouse (od 18 USD za łóżko w dormie) oraz The Club at Caye Caulker (od 10 USD za łóżko w dormie).
Hopkins: Tania’s Guesthouse – 15 USD za pokój dwusoosoby z łazienką. Niewielki pokój i miniaturowa łazienka, za to czysto i przyjemnie. Do dyspozycji wspólna kuchnia. Polecam również The Funky Dodo Backpackers Hostel prowadzony przez polsko-niemiecką parę (łóżko w dormie od 13 USD).
San Ignacio: Hi-Et Guest House – od 13 USD za pokój dwuosobowy ze wspólną łazienką. Mili właściciele (i pieski!), mały pokój, za to w samym centrum i w bardzo przystępnej cenie.
Jeśli zarezerwujecie nocleg przez powyższe linki otrzymam małą prowizję od Bookingu. Dla Was to żadna różnica, a dla mnie miłe wynagrodzenie kilkugodzinnej pracy, którą wykonałam, przygotowując ten tekst.
JEDZENIE
Jest bardzo dobre, szczególnie na wyspach. Garifunowie (potomkowie niewolników sprowadzonych z Afryki) przyrządzają wyborne potrawy na przykład na bazie mleczka kokosowego. Warto skosztować wszelkiego rodzaju ryb i owoców morza (homar za 10 USD? Tak, proszę!). Na lądzie jest nieco gorzej, ale też smacznie: króluje fasola, która jest podstawą wszystkich dań Ameryki Centralnej, ryż i nieco tłuste mięso. Warto jadać w chińskich knajpkach, gdzie ceny są dużo niższe, niż w typowo turystycznych restauracjach.
PRZYKŁADOWE CENY I NASZE WYDATKI
Oficjalną walutą Belize jest dolar belizyjski, który przelicza się 2:1 w stosunku do dolara amerykańskiego (2BZ = 1USD), jednak wszędzie można płacić w USD. Jest to najdroższy kraj, jaki odwiedziliśmy w trakcie całej 7-miesięcznej podróży. Co ciekawe, mniej wydawaliśmy nawet w Kanadzie (ale mieliśmy namiot i często spaliśmy na dziko, w dodatku większość atrakcji była darmowa). Jedzenie, transport i noclegi da się znaleźć w normalnych cenach. Niestety atrakcje są wybitnie drogie. Co nie zmienia faktu, że warto odwiedzić ten kraj, snorklować lub nurkować na drugiej najdłuższej rafie świata i zobaczyć jedyną w swoim rodzaju jaskinię ATM.
Przykładowe ceny:
- całodniowy snorkeling (wycieczka kupiona na Caye Caulker, cena po negocjacji) – 60 USD
- nurkowanie na Blue Hole – od 250 USD (3 nurki) – odpuściłam, bo stwierdziłam, że to nie na mój budżet, trochę żałuję, ale pływanie z maską i rurką też było ekstra!
- wycieczka do jaskini ATM (Actun Tunichil Muknal) – 85-90 USD
- posiłek w taniej knajpce – od 4-5 USD
- posiłek w turystycznej restauracji – od 8-10 USD
- lokalne piwo (0,5l) – 1,5-2 USD
- bilet autobusowy – 1-3 USD
- dwuosobowy pokój – od 15 USD
- mała Coca-Cola – 1 USD
Według Numbeo koszty życia w Belize są 16% wyższe, niż w Polsce. Szczegóły i więcej cen TUTAJ.
Przez 11 dni wydaliśmy 1370 zł na osobę, co daje prawie 125 zł na dzień, czyli 36 USD (kurs z 11.04.18r.). Liczę wszystko tzn. jedzenie, transport (promy, bo jeździliśmy głównie autostopem), noclegi i atrakcje. Jak widać na poniższym wykresie, rozrywka (czyli wszelkiego rodzaju atrakcje) pochłonęła prawie połowę naszego budżetu. I wiecie co? Nie żałujemy!
MOJE OSOBISTE TOP 3 (+ 2)
W Belize spędziliśmy niecałe 2 tygodnie i myślę, że jest to optymalny czas na zwiedzenie tego kraju. Oto moi faworyci, jeśli chodzi o miejsca, które odwiedziliśmy (na końcu opisałam dwie inne atrakcje, żebyście mieli pełen podgląd naszego pobytu w tym państwie):
1. Caye Caulker
Za hasło przewodnie „slow down”. Za uśmiechniętych, opalonych mieszkańców. Za pyszne owoce morza i homara. Za cudowny snorkeling z rekinami, płaszczkami, żółwiami i kolorowymi rybkami. Za brak samochodów i skuterów. Za pelikany i inne szalone ptaki, które karmiliśmy. Za totalny reset i odpoczynek. Za fantastyczną współpracę z eleganckim hotelem. Za wszystko.
2. Jaskinia ATM
Nie wiem czy podobna atrakcja jest gdziekolwiek indziej na świecie. Wycieczka do Actun Tunichil Muknal (w skrócie ATM) to połączenie przygody, historii i kultury. Najpierw wędrujemy malowniczą ścieżką do jaskini (po drodze musimy kilka razy przepłynąć lub przejść rzekę), potem, brodząc w wodzie po pas (klatkę piersiową), idziemy w jej głąb. Niektóre odcinki trzeba przepłynąć. Mniej więcej po godzinie docieramy do miejsca, gdzie zaczynamy wspinaczkę po skałach (asekuracja nie jest potrzebna). Na końcu, przybywamy do sal, w których niegdyś odprawiano obrzędy i składano w ofierze dzieci i nastolatków. Możemy zobaczyć stare dzbany i inne naczynia, a nawet kości, czaszki i cały ludzki szkielet. Nie mówiąc o stalagmitach, stalaktytach i innych, pięknych formacjach skalnych. Coś niesamowitego!
Oczywiście towarzyszy nam specjalnie przeszkolony przewodnik (jeden na maksymalnie 8-10 osób), który wyjaśnia nam historię tego niezwykłego miejsca, a na głowach mamy porządne czołówki. Nie mamy własnego nagrania ani zdjęć, ponieważ kilka lat temu, parę osób upuściło aparaty fotograficzne na czaszki poważnie je uszkadzając (!). Od tego czasu nie można zabierać ze sobą żadnej elektroniki.
Za to mamy filmik, w którym widać jak bardzo jesteśmy podekscytowani po powrocie z jaskini 😀 (dodatkowo bajeczny snorkeling na Caye Caulker)
3. Lamanai i Mennonici (Orange Walk)
Ruiny dawnego miasta Majów Lamanai może nie są tak wielkie i fascynujące jak Tikal w Gwatemali czy Palenque w Meksyku, za to ich ogromną zaletą jest położenie. Codziennie rano przypływa tu barka z turystami z pobliskiego miasta Orange Walk. Z pewnością jest to bardzo fajna atrakcja, ale tym razem postanowiliśmy oszczędzić i dotrzeć do Lamanai na własną rękę – autostopem. Nie obyło się bez przygód! Dwóch Belizyjczyków jechało akurat po mięso do wioski Shipyard, która leży mniej więcej w połowie drogi między Orange Walk, a Lamanai. Spytali czy chcemy udać się z nimi na małą wycieczkę. Pewnie, że chcieliśmy!
Kim są Mennonici i co robią w Ameryce Środkowej? Już odpowiadam! Na pierwszy rzut oka mogą kojarzyć się z Amiszami i słusznie, bo te dwie grupy religijne są do siebie bardzo podobne. Prześladowania zmusiły Mennonitów do przeniesienia się z Holandii i Niemiec na odległe tereny Prus. Stamtąd migrowali do USA i Kanady, a następnie ok. 60 lat temu do Meksyku i na tereny Hondurasu Brytyjskiego (obecnie Belize). W większości są bardzo tradycyjni i niezwykle pracowici. Wielu z nich odrzuca technologię i np. nie korzysta z elektryczności (zamiast samochodów mają powozy konne). Wyróżnia ich (poza niecodzienną, jak na Amerykę Centralną, urodą tj. blond włosy, jasna cera i oczy) charakterystyczny strój: białe koszule, spodnie z szelkami i kapelusze u mężczyzn, skromne sukienki za kolano z długimi rękawami, chusty (białe dla panien i czarne dla mężatek) oraz kapelusze u kobiet. Więcej o Mennonitach przeczytacie na przykład na blogu PACZKI W PODRÓŻY.
Same ruiny Lamanai są ukryte w dżungli. Popołudniu byliśmy tam jedynymi gośćmi. Wyminęliśmy się tylko z Anglikami z naszego hostelu, którzy przyjechali tam na motorach. Całe szczęście, że na nas zaczekali i odwieźli nas do Orange Walk, bo nie wiem jak wrócilibyśmy z tego końca świata do miasta! Dodatkową atrakcją są wyjce, które urządzają nad głowami istny koncert. Te małe małpki potrafią naprawdę głośno krzyczeć.
4. Wyjce w Community Baboon Sanctuary
Jeśli nie jedziecie do Lamanai albo nie spotkaliście się tam z wyjcami oko w oko, zawsze możecie udać się do maleńkiej wioski Bermudian Landing, w której mieści się sanktuarium tych uroczych stworzeń. Zwierzęta są oczywiście na wolności, przewodnicy potrafią doskonale udawać ich głosy i wchodzić z nimi w interakcję. Możemy przyjrzeć się małpkom z bliska i dowiedzieć kilku ciekawostek.
5. Hopkins i Cockscomb Basin Wildlife Sanctuary
Mała mieścina nad morzem. Może nie ma tu pięknych plaż i niczego niezwykłego, ale jest cisza, spokój, fantastyczni mieszkańcy i przepyszne lody (Nice cream). Długo nie umieliśmy znaleźć taniego noclegu, co nie umknęło uwadze jednemu chłopakowi. Zagadał do nas i zaproponował, że możemy nocować u niego w mieszkaniu, za darmo albo za drobną opłatą – jak uważamy. Długo rozważaliśmy jego propozycję (trochę obawialiśmy się o bezpieczeństwo nasze i naszego sprzętu), ale stwierdziliśmy, że dobrze mu z oczu patrzy. Okazał się bardzo fajnym człowiekiem, który pracował na budowie w pobliskim hotelu, a mały domek odziedziczył po zmarłej babci.
Z Hopkins warto pojechać do pobliskiego Cockscomb Basin Wildlife Sanctuary, czyli rezerwatu przyrody. Zajmuje około 400 kilometrów kwadratowych powierzchni na wschodnich zboczach Góry Maya i słynie z jaguarów, które zamieszkują tę okolicę. Stety niestety nie widzieliśmy tych wielkich kotów, za to trekking przez dżunglę i wodospady bardzo nam się podobały.
PLAN NASZEJ PODRÓŻY
Do Belize wjechaliśmy od strony Meksyku. Udaliśmy się do Orange Walk, następnie do Hopkins, Belize City (nie nocowaliśmy tam tylko od razu popłynęliśmy na Caye Caulker). Na końcu pojechaliśmy do San Ignacio, po drodze zahaczając o Bermudian Landing. Wszystkie ważne miejsca i atrakcje zaznaczyłam na poniższej mapie:
…
Podobał Wam się wpis? Bądźcie na bieżąco, śledząc gadulcowego FANPAGE’A oraz INSTAGRAM (InstaStories!). Zachęcam również do zapisania się do NEWSLETTERA (ramka pod spodem) oraz pozostawienia komentarza pod wpisem. To bardzo mobilizuje do ciągłej pracy nad blogiem. Z góry dziękuję!