Prosto z Panajachel nad Jeziorem Atitalan pojechaliśmy na granicę gwatemalsko-honduraską. Sytuacja polityczna w Hondurasie była nieciekawa (strajki, rozboje, manifestacje), pogoda również nie zachęcała do dłuższego pobytu w tym kraju (pora deszczowa). Właśnie dlatego zdecydowaliśmy się jedynie na kilkudniowy pobyt w Copán Ruinas, koło którego znajdują się ruiny najsłynniejszego miasta Majów w okolicy.
PRZYMUSOWA JAZDA AUTOSTOPEM
Oboje z Damianem nie lubimy wcześnie wstawać. Czasem rodzi to wiele problemów i doprowadza do nieprzewidzianych sytuacji. Tak też było w tym przypadku… Najpierw spóźniliśmy się na bezpośredni autobus z Panajachel do Guatemala Ciudad (który był, bagatela, koło godz. 9:00). Na szczęście w miarę szybko udało nam się wydostać z miasteczka i po dwóch przesiadkach dotarliśmy do stolicy. Oczywiście dworzec, z którego odjeżdżały autokary w stronę granicy z Hondurasem był na innym końcu miasta. By oszczędzić czas zdecydowaliśmy się na jazdę taksówką. Niestety wpakowaliśmy się w największe korki i na Centra Norte (północny dworzec) dojechaliśmy dopiero po godzinie. Szczęście w nieszczęściu – autokar do Chiquimula odjeżdżał niebawem. Szkoda, że wlókł się niemiłosiernie i pokonanie 180 kilometrów zajęło nam 4 godziny.
Przypomnę tylko, że w Ameryce Centralnej ciemno robi się koło godziny 18:00. W Chiquimula znaleźliśmy się chwilę wcześniej. Mogliśmy zostać tam na noc i jechać do Copán Ruinas następnego dnia albo ryzykować i przekroczyć granicę tego samego dnia. Oczywiście wybraliśmy opcję numer dwa przeskakując z autokaru do busa jadącego w stronę El Florido (miasteczko na granicy). Po drodze zaliczyliśmy postój w innej wiosce, przesiadkę oraz jazdę z pijanym kolesiem, który mówił dziwne rzeczy i prawie został pobity przez swoich ziomków (do dziś wydaje mi się, że mówił coś o nas, ale woleliśmy go nie prowokować i nie dociekać…).
Między 19 a 20 przekroczyliśmy pieszo granicę i znaleźliśmy się w jednym z najniebezpieczniejszych krajów w tej części świata. Było ciemno, pusto i strasznie, a liczba aut jadących w tą samą stronę co my wynosiła mniej więcej jeden na godzinę. Oczywiście ostatni autobus publiczny już dawno odjechał. Dopełniliśmy wszelkich formalności i czekaliśmy na cud. Po kilkudziesięciu minutach przyjechało starsze małżeństwo. Niezły samochód, porządne ubrania – wyglądali na godnych zaufania. Czego nie można było powiedzieć o nas: po kilkunastu godzinach w podróży musieliśmy się kiepsko prezentować, bo nieśmiało zapytaliśmy o podwózkę do Copán Ruinas (tylko 11km!) i dostaliśmy odpowiedź odmowną. Byliśmy bez namiotu, śpiworów i lokalnej waluty. Pamiętam, że w tamtym momencie nienawidziłam podróżowania z całego serca. Miałam serdecznie dość, byłam zmęczona, przerażona, a mój wieczny optymizm został nad Jeziorem Atitlan. Oczywiście świadomość, że sami sobie zgotowaliśmy ten los bynajmniej nie pomagała.
Wtem, nadjechał nasz zbawiciel – młody chłopak ze znajomymi. Zabrał nas do miasteczka na pace swojego pick-up’a. Jechaliśmy w ciemnościach krętą drogą, wiatr wiał ze wszystkich stron, a my cieszyliśmy się jak dzieci, które jedzą słodycze po miesięcznej przerwie.
COPAN – JEDNO Z NAJWIĘKSZYCH MIAST MAJÓW
Następnego dnia udaliśmy się do Copán – jednego z największych i najważniejszych miast Majów. Tereny te były zamieszkiwane od mniej więcej 1000 roku p.n.e. do 900 r. n.e. Szacuje się, że w czasach świetności miejscowość liczyła nawet 200 tysięcy mieszkańców! Z centrum miasta idzie się tam około 15-20 minut niespiesznym spacerem.
Ruiny zostały odkryte w XVI wieku. W 1839 amerykański badacz John Lloyd Stephens kupił ruiny za 50 dolarów amerykańskich i wraz z angielskim rysownikiem Frederikiem Catherwoodem rozpoczęli ich penetrację. Z ich działalności zachowały się dokładne szkice przedstawiające ruiny i znaleziska. Systematyczne prace archeologiczne prowadzone są od 1953 roku. W 1980 roku stanowisko archeologiczne w Copán zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Tuż po wejściu na teren dawnego miasta przywitały nas kolorowe ary i inne zwierzęta. W Copán jest dużo mniej turystów, niż w meksykańskim Palenque czy gwatemalskim Tikal. Z radością obserwowaliśmy piękne ptaki i niespiesznie zwiedzaliśmy całe stanowisko archeologiczne. Największe wrażenie zrobiły na nas słynne Schody Hieroglifów. 63 stopnie, na których wyryto 2500 znaków, czyli najdłuższy zabytek piśmiennictwa Majów na świecie. Na uwagę zasługuje również widok z góry na całą okolicę oraz wizualizacje przedstawiające miasto w jego najświetniejszych czasach.
Pod dziedzińcem znajduje się sieć tuneli. Jeden z nich jest dostępny dla zwiedzających, ale trzeba dokupić dodatkowy bilet. Nie zdecydowaliśmy się na tę możliwość, ponieważ słyszeliśmy sporo negatywnych opinii.
NIEZWYKŁE SPA W DŻUNGLI
Kolejnego dnia zdecydowaliśmy się na relaks w Luna Jaguar SPA znajdującym się 20 kilometrów od Copán Ruinas. Można się tam dostać jeepem wraz z wycieczką zorganizowaną (sprzedają je w prawie każdym hotelu) lub miejskim autobusem, który jeździ rzadko i baaardzo wolno. „Nauczeni doświadczeniem” zaryzykowaliśmy po raz kolejny i wybraliśmy drugą opcję. Na miejsce dotarliśmy bez problemu (uwaga! 20 km to 2 godziny jazdy krętą drogą). Maleńkie oczka wodne z naturalnie podgrzewaną wodą, wodospady, które pełnią funkcje masażera, wszechobecna zieleń i prawdziwy temazcal (w wielkim skrócie to taka lokalna sauna). W dodatku przez dwie godziny mieliśmy całe SPA tylko dla siebie (inni turyści pojawili się jak już wychodziliśmy)! Było naprawdę błogo.
Problem pojawił się po powrocie do rzeczywistości. Okazało się, że tego dnia autobusy do miejscowości, w której mamy pokój i wszystkie rzeczy już nie kursują. Wcześniej lokalsi zapewniali, że koło 17:00 załapiemy się na transport do Copán Ruinas. Było już pół godziny później, powoli zapadał zmrok, a my znowu liczyliśmy na cud. Wszechświat nad nami czuwał, bo trzecie czy czwarte auto z kolei zatrzymało się i podwiozło nas do samego centrum. Jechaliśmy na pace z panem, który sprzedawał w okolicznej wiosce różne drobiazgi i podziwialiśmy piękną, górską okolicę. Później rozmawialiśmy z innymi turystami i okazało się, że autobusy w Hondurasie często robią takie numery. Wiele osób było „skazanych” na autostop, bo transport publiczny zrobił ich w bambuko.
Cieszę się, że w czasie naszej podróży po Ameryce Centralnej zahaczyliśmy o Honduras. Chciałabym kiedyś tam wrócić i poznać lepiej ten kraj – przede wszystkim wyspy oraz wybrzeże karaibskie. Ponoć można tam zaliczyć naprawdę wspaniałe nurkowania! W ciągu 3 dni zdążyliśmy zauważyć, że jest to naprawdę biedne państwo borykające się z wieloma problemami – chociażby chatki w okolicy Copán Ruinas były w opłakanym stanie. Mam nadzieję, że za niedługo władze zmienią się na lepsze, a mieszkańcy nie będą musieli protestować i walczyć o podstawowe prawa do życia.
INFORMACJE PRAKTYCZNE
10 lempir honduraskich (HNL) = nieco ponad 3 PLN (na dzień 8.07.18)
- wstęp do Copán – 15 USD
- Luna Jaguar SPA – 300 HNL (czynne codziennie od 9 do 21, 2h to trochę mało, można tu spokojnie spędzić pół dnia, a nawet więcej, jeśli np. wykupimy dodatkowo masaż)
- restauracja Comedor Mary z najlepszymi pupusas w Ameryce Centralnej – niedrogo (od 10-20 lempir za pupusas), miło i pysznie – polecamy!
- dwuosobowy pokój w Hotel & Hostel Berakah – od 350 HNL za dobę
- minibus z centrum Copán Ruinas na granicę z Gwatemalą – 20 HNL (kursuje codziennie od 5:00 do zmroku, mniej więcej co 40 min)
- minibus z Copán Ruinas do Luna Jaguar SPA – 35 HNL
- prywatny transport do SPA – minimum 15 USD (plus wejście do gorących źródeł)