Co wakacje tysiące młodych ludzi przyjeżdża do Norwegii, by podreperować swoje fundusze. Często pracując 2-3 miesiące zagranicą są w stanie utrzymać się w Polsce przez cały rok akademicki. Niektórzy zbierają na samochód, inni na wymarzoną podróż albo wesele. Mnie również skusiła praca sezonowa w Norwegii. Byłam tutaj w 2014 roku, a w te wakacje przyjechałam ponownie. W środę, wraz z chłopakiem i znajomą parą, skończyliśmy malować ostatni dom. Cieszę się jak szalona. Koniec pracy. Koniec mordęgi. Wracamy do Polski!
Przyznam wprost. Praca tutaj dała mi w kość. O tym co robimy w Skandynawii pisałam w poście pt. „Malowanie domków w Norwegii”. W skrócie: autem, załadowanym głównie jedzeniem, jedziemy w okolice Trondheim i szukamy pracy, przede wszystkim jako malarze domów (większość norweskich chat jest z drewna).
W tym roku było nieco inaczej, niż w zeszłym. Jedliśmy więcej i lepiej. Wzięliśmy z Polski dużo mięsa w słoikach, salami i konserw. Nie musieliśmy również rozdawać tak dużo ulotek i czekać z niecierpliwością na telefon od potencjalnego pracodawcy. Pracowaliśmy praktycznie non stop przez dwa miesiące. Łącznie mieliśmy 3 dni wolnego. Także na zarobki nie mogę narzekać.
Jednak najbardziej dokuczliwa była pogoda. Cały lipiec i część sierpnia lało. Podczas gdy Polskę nawiedzała fala upałów, u nas było 10-12 stopni Celsjusza i padał deszcz. Norwegia wzięła sobie za punkt honoru, żeby wszystkim uprzykrzyć życie. Rok temu mieliśmy idealną pogodę. Czasem było tak ciepło, że nie mogliśmy pracować, bo malowanie przy temperaturach wyższych niż 25 stopni nie jest wskazane. W środku dnia musieliśmy odpoczywać na plaży. Biedactwa…
Większość czasu spaliśmy pod namiotem (kilka razy w domu u naszych pracodawców). Całkiem przyjemne miejsce noclegowe, gdy jeździ się stopem, chodzi po górach czy generalnie jest się na wakacjach. Problemy zaczynają się, gdy każdego dnia pracuje się po 9-11 godzin, bolą człowieka ręce, nogi i plecy, a w macie są niewidzialne dziury. Wtedy ciężko jest nie marzyć o wygodnym i ciepłym łóżku. Jak na razie mam dość spania pod namiotem co najmniej do kolejnego Auto Stop Race. Nie wspominając o nieregularnym dostępie do prysznica (niekiedy nawet ubikacji). Kiepska sprawa, szczególnie te kilka dni w miesiącu, w przypadku, gdy jest się dziewczyną…
W ubiegłe wakacje mieliśmy jasny cel: uzbierać pieniądze na podróż po Azji. W tym roku niby jakiś tam cel był (kolejna wyprawa, szczegóły niebawem), ale zbyt odległy, żeby dodawał mi wystarczającą ilość energii. Zazwyczaj jestem wiecznie uśmiechniętą osobą, która patrzy na świat przez przysłowiowe różowe okulary. W Norwegii stałam się chodzącym marudzącym nieszczęściem. Po dwóch tygodniach okropnej pogody i ciężkiej pracy budziłam się mając tylko jedną myśl w głowie: „nie chcę tu być”. Nie umiałam zmienić tego nastawienia. Nie mówiąc o poważniejszych chwilach słabości, rozpaczliwych wiadomościach do Przyjaciółek i chlipaniu do poduszki. Albo w ramię swojego Lubego, który dzielnie znosił moje narzekanie (po jakimś czasie miał mnie dość – co najlepsze wcale mu się nie dziwię, bo sama siebie miałam dość).
Malowanie domów to przyjemna praca, ale nie wtedy, gdy robi się to codziennie przez dwa miesiące, łącznie z weekendami. Nie jest też miło, gdy wieje (i masz wrażenie, że zaraz zwieje cię z drabiny, bo całe życie walczysz z niedowagą), leje i jest zimno (choć masz na sobie dwie bluzy, rękawiczki i czapkę – wspaniały lipiec…). Poza tym denerwowało mnie, że po pracy jestem tak zmęczona, że nie mam siły, czasu ani ochoty na nic innego poza spaniem. Po przeczytaniu dwóch stron książki zamykały mi się oczy, a jeden post na bloga pisałam kilka dni (wena opuściła mnie razem z dobrym humorem).
Oczywiście było sporo miłych momentów. Darmowy nocleg z widokiem na fiord. Malowanie domu przy zachodzie słońca w górskiej okolicy. Obiady jedzone na łonie natury. Szkoda tylko, że tych fajnych chwil było tak mało…
Praca sezonowa w Norwegii to na pewno szybki sposób na zarobienie całkiem niezłych pieniędzy. Trzeba sobie jednak odpowiedzieć na pytanie czy warto poświęcać swoje zdrowie i dobre samopoczucie dla tych kilku(nastu) tysięcy złotych. Po dwóch wyjazdach przekonałam się, że tego typu praca nie jest dla mnie. Chcę robić w życiu coś co sprawia mi przyjemność. Nawet za mniejsze wynagrodzenie. Nie chcę już więcej wmawiać sobie, że zupka w proszku to pełnowartościowy posiłek. Umywalka to prysznic. A skarpetki po całym dniu są czyste i można założyć je jeszcze dwa razy.
Podobał Wam się wpis? Bądźcie na bieżąco, śledząc gadulcowego FANPAGE’A oraz INSTAGRAM! Zachęcam również do zapisywania się do NEWSLETTERA (ramka pod spodem) oraz pozostawienia komentarza pod wpisem. To bardzo mobilizuje do ciągłej pracy nad blogiem. Z góry dziękuję!