Spływanie rzeką na dętkach z przystankami na Lao Lao whiskey czy Beer Lao to główna atrakcja Vang Vieng. Turyści, głównie z Anglii czy Rosji, upodobali sobie to miejsce, a bystrzy Laotańczycy szybko to dostrzegli, tworząc z niego sympatyczne imprezowe miasteczko. Na pewno młodzi ludzie będą zadowoleni, szczególnie że wokół jest mnóstwo ładnych wodospadów, jaskiń i wiosek. W dodatku w okolicy nie brakuje pięknych widoków. Natomiast stolica Laosu – Vientiane – jest raczej niezbyt urokliwym miejscem. Mieliśmy jednak szczęście i trafiliśmy na festiwal That Luang (najważniejsza świątynia w tym kraju), co zdecydowanie było bardzo ciekawym doświadczeniem.
IMPREZOWE VANG VIENG
Na samym wstępie warto opisać jak dotarliśmy z Luang Prabang do Vang Vieng. Przyjechaliśmy nieco za późno na dworzec i wszystkie miejsca w VIP busie były już zajęte. Podobno lokalnych autobusów nie ma, wiec mogliśmy albo czekać kilka godzin na kolejny autobus albo… jechać na plastikowych krzesełkach na środku autobusu. Ku radości Laotańczyków i wybraliśmy tą drugą opcję. Cały autobus nam współczuł i ruszyliśmy. Pierwsza godzina minęła nam bardzo wesoło – cała sytuacja była dla nas zabawna. Jednak gdy selfie zostały zrobione a autobus jechał coraz wyżej i wyżej, zakrętów było coraz więcej, przestaliśmy być tacy szczęśliwi. Ostatecznie po 7 godzinach jazdy po fatalnej drodze na plastikowych krzesłach bez oparcia byliśmy wykończeni. I stwierdziliśmy, że czasem nie warto być aż takim dożartym. No ale mądry Polak po szkodzie 🙂 Osobiście w tej całej sytuacji najbardziej rozzłościła mnie jedna dziewczyna, która siedziała obok nas na zwykłym, wygodnym fotelu, a obok niej siedział… plecak (i jej nogi). Brak komentarza.
Chcieliśmy się ulokować w jakimś fajnym domku blisko rzeki ale wszystko było drogie albo zajęte. Zatrzymaliśmy się więc w jednym z guesthousów przy głównej drodze. Najbardziej podobało mi się to, że w restauracji przy naszym guesthousie, podobnie jak w co drugiej knajpce w Vang Vieng, leci mój ukochany serial “Friends”. Non stop, cały dzień i wieczór można było siedzieć i oglądać ten najlepszy serial świata! 🙂 W dodatku szybko okazało się, że miasto jest bardzo tanie i faktycznie rozrywki w nim nie brakuje.
ATRAKCJE W OKOLICY VANG VIENG
Następnego dnia wreszcie wstaliśmy bez nastawiania budzika, poleniuchowaliśmy chwilę i wypożyczyliśmy skuter. Udaliśmy się do Blue Lagoon – małej zatoczki z błękitną wodą i wielkim drzewem, z którego można skakać (nie skręcajcie do Swimming Lagoon – mylą turystów podobną nazwą i też biorą 10 000 kipów za wstęp!). W cenie biletu jest też jaskinia – całkiem spora i można ją zwiedzać bez przewodnika (duży plus – w Europie na pewno nie moglibyśmy takiego miejsca oglądać sami).
Kolejnego dnia postanowiliśmy odpuścić słynny tubbing (spływanie na dętkach rzeką i upijanie się – teraz już w mniejszym stopniu, bo większość barów zamknięto – było zbyt dużo utonięć). Zamiast tej dość drogiej przyjemności (55 000 kipów, w cenie jeden szot, za resztę płaci się samemu) poszliśmy nad wodę i pierwszy raz od ponad 5 tygodni nie robiliśmy NIC. Było genialnie! To był nasz pierwszy wolny dzień, bez pośpiechu, bez zobowiązań, sam relaks. Piliśmy drinki i Beer Lao, graliśmy w karty i opalaliśmy się. Należało nam się, podróżowanie naprawdę jest męczące! 😉
Trzeba zaznaczyć, że Vang Vieng jest bardzo imprezowym miastem. W Laosie większość pubów czy restauracji zamykają między 23 a 24. Tutaj jeden klub otwierają dopiero po północy, a zabawa trwa mniej więcej do 3. Oczywiście wszystkie miejsca są pełne cudzoziemców. Jedyni Laotańczycy to barmani, kelnerki, prostytutki czy ladyboye (piękne dziewczyny, które są tak naprawdę mężczyznami). Zdecydowanie bardziej podobało mi się w Nong Khiaw na prawdziwym laotańskim karaoke (zobacz tutaj). Miasto jest też znane z bardzo łatwego dojścia do różnego rodzaju miękkich narkotyków. W wielu knajpach można dostać happy shake’a czy happy pizzę (z marihuaną, grzybami i różnymi innymi gratisami). Trzeba jednak uważać, bo w całym kraju tego typu używki są nielegalne (słyszeliśmy o ludziach, którzy palili jointa na balkonie, złapała ich policja i każdy z nich musiał zapłacić odpowiednik 500 euro – a to jedna z najłagodniejszych kar).
FESTIWAL W VIENTIANE
Koniec beztroskiego odpoczynku, czas ruszać dalej. Do stolicy – Vientiane, jedziemy bez problemów, po 3-4 godzinach jesteśmy na miejscu. W dodatku nie na dworcu, a w pobliżu wielu kafejek, hosteli i centrum. Nie mamy za wiele czasu, więc zostawiamy rzeczy w pierwszym lepszym guesthousie gdzie ceny są normalne (oczywiście z naszej perspektywy :)), wypożyczamy motor i jedziemy do słynnego Wat That Luang – najważniejszej świątyni w Laosie. Okazuje się, że to właśnie tam odbywa się od kilku dni wielki festiwal. Ludzi jest mnóstwo, sami mamy wrażenie, że całe miasto świętuje. Mieszkańcy niosą dary dla Buddy – kwiaty, wielkie figury woskowe, a w to wszystko powtykane są banknoty.
Całość robi na nas ogromne wrażenie! Znajdujemy się w środku uroczystości, próbujemy zrozumieć o co dokładnie chodzi, poza nami jest tylko kilku turystów i tysiące lokalsów. Nic dziwnego, że spędzamy tu tyle czasu, że nie możemy już jechać do Parku Buddy (zaraz zajdzie słońce, a park – podobno najładniejszy zabytek w mieście – jest oddalony od centrum około 25 km). Po zmroku na festiwalu jest jeszcze więcej ludzi. Jednak uroczystość wygląda teraz mniej jak ważne religijne święto, a bardziej jak festyn. Wszędzie jest pełno straganów, gier (lotki, strzelanie do celu, można wygrać misie czy napoje), jedzenia i piwa. Mniej mi się to wszystko podoba. W dodatku tym razem nie chcą nas wpuścić do środka, bo Damian ma spodnie centymetr przed kolano, a ja mam spódnicę nie z tego materiału co trzeba (!). Sprawa jest jasna – czas wracać do hostelu szczególnie, że kolejnego dnia rano czeka nas całodniowa podróż. Bardzo się ekscytujemy, bo jedziemy do mało znanej jaskini Kong Lor (o niej już w kolejnym wpisie)!
INFORMACJE PRAKTYCZNE
(10 000 kipów = około 4 zł, ceny z listopada 2014 roku)
– autobus VIP Luang Prabang – Vang Vieng – 105 000 kipów, w cenie jedzenie i picie (my płaciliśmy 75 000 za plastikowe krzesełka, nie polecamy!),
– tuk-tuk z dworca do centrum (10 000 kipów od osoby, można iść na nogach, bo to tylko 2 km),
– pokój/domek dwuosobowy w Vang Vieng (od 40 000 kipów, my spaliśmy w Soutchai za 50 000 z łazienką, bardzo ładny pokój),
– bagietka z serem żółtym (!) i kurczakiem (10/15 000 kipów) – nie wiem skąd ta wspaniała Pani miała żółty ser ale był pyszny (w Azji nigdzie nie ma takiego sera jak u nas…),
– shake owocowy – 5 000 kipów,
– dania w knajpkach – od 15 000 kipów plus częste happy hours – darmowe drinki, dwa w cenie jednego itd.,
– tubbing (spływ na dętce) – 55 000 kipów,
– skuter z manualną skrzynią biegów – 50 000 kipów (automat 80 000 kipów),
– wstęp do Blue Lagoon i jaskini – 10 000 kipów (uwaga, jest tam jedna knajpka, wszystko dwa razy droższe),
– Beer Lao – 10 000 kipów,
– bus Vang Vieng – Vientiane – 35 000 kipów,
– dwuosobowy pokój w Mixay guesthouse ze śniadaniem – 80 000 kipów,
– motor na pół dnia – 40 000 kipów,
– naleśniki z bananem/kurczakiem na ulicy – 10/15 000 kipów.
INNE TEKSTY O LAOSIE
1. Laos – informacje praktyczne
2. Jaskinia Kong Lor, Płaskowyż Bolaven oraz Don Det
3. Luang Prabang
4. Luang Namtha i Nong Khiaw
PROJEKT PIĄTKI Z PODRÓŻY
Pamiętajcie o projekcie Piątki z podróży. Wy również możecie przekazać symbolicznego piątaka!
Fundacja „Król i Smok”
Nr konta: 21 1020 5242 0000 2102 0324 1874
Adres:
PKO BP O 9 we Wrocławiu
ul. Grabiszyńska 240
53-235 Wrocław
…
Podobał Wam się wpis? Bądźcie na bieżąco, śledząc gadulcowego FANPAGE’A oraz INSTAGRAM. Zachęcam również do zapisania się do NEWSLETTERA (co 2-3 tygodnie wysyłam osobiste listy, z niepublikowanymi wcześniej informacjami i zdjęciami), subskrybowania naszego KANAŁU NA YOUTUBE oraz pozostawienia komentarza pod wpisem. To bardzo mobilizuje do dalszej pracy nad blogiem. Z góry dziękuję!