Są miejsca, które od razu przychodzą nam do głowy na myśl o danym kraju. Znamy je z programów telewizyjnych, magazynów podróżniczych czy portali internetowych. Słynne widoki pojawiające się na pierwszych pozycjach w grafikach Google po wpisaniu nazwy państwa. Tak jest chociażby w przypadku Lake Louise, czyli turkusowego jeziora (i miejscowości) znajdującej się w Parku Narodowym Banff. Nie wszyscy jednak wiedzą, że położone nieco dalej Lake Moraine jest tym najpiękniejszym i najczęściej fotografowanym. Z resztą oba parki – Jasper i Banff – to zapierające dech w piersiach widoki, różnej trudności trasy trekkingowe oraz bogata fauna i flora.
DROGA Z WHISTLER DO BANFF
Po dwudniowym pobycie w Whistler, o którym opowiadamy w TYM FILMIKU ruszyliśmy do Parku Narodowego Banff, a dokładniej do miejscowości Lake Louise. Droga do Kamloopse jest bardzo malownicza, momentami żałowaliśmy, że nie mamy własnego auta i nie możemy zatrzymać się przy najładniejszych punktach widokowych. Na szczęście zza szyby można było podziwiać zmieniający się krajobraz, a dodatkowo jeden z kierowców zaproponował postój przy pięknie położonym jeziorze. Nocleg spędziliśmy w przydrożnym motelu, wreszcie porządnie się wyspaliśmy (jednak nie ma to jak łóżko) i ruszyliśmy dalej. Los nam sprzyjał – jednym stopem przejechaliśmy 500 kilometrów, więc dotarliśmy do Parku Narodowego Banff zgodnie z planem.
LAKE LOUISE VS. LAKE MORAINE
Na kempingu w Lake Louise poznaliśmy dwóch innych autostopowiczów. Postanowiliśmy połączyć siły i zająć jeden „campsite” w celu oszczędnościowym. Okazało się, że chłopaki podróżują osobno – jeden jedzie z Alaski do USA (pochodzi z Kalifornii), a drugi jest w trakcie wielomiesięcznej wyprawy dookoła świata (Australijczyk). Spędziliśmy razem bardzo miły wieczór rozmawiając o podróżach małych i dużych oraz dzieląc się wiedzą na temat stopowania po Kanadzie. Z ciekawostek dodam, że plecak globtrotera z Sydney ważył 8 kilogramów (łącznie z małą kuchenką gazową, namiotem, śpiworem i matą!). Miał tylko po dwie sztuki każdej części garderoby (nawet bielizny!), smartfona i poręczny aparat fotograficzny – żadnych laptopów, Kindle’i czy innych dóbr luksusowych.
Następnego dnia chcieliśmy odwiedzić słynne jeziora – Louise i Moraine. Oba leżą w pobliżu miejscowości Lake Louise, więc dużo osób błędnie zakłada, że to właśnie jezioro o tej nazwie jest tym najbardziej zachwycającym i najczęściej fotografowanym. Nic w tym dziwnego – po wpisaniu w Google hasła „Lake Louise” spora część zdjęć przedstawia Lake Moraine. W informacji turystycznej powiedziano nam, że darmowe autobusy są oblegane i możemy nie zdążyć zobaczyć obu miejsc. Niewiele myśląc, zostawiliśmy plecaki w Visitor Center i postawiliśmy na wypróbowany środek transportu, czyli autostop. Było to idealne rozwiązanie, ponieważ kolejki do autobusów ciągnęły się na kilkadziesiąt metrów, a parking koło jeziora Moraine był otwierany tylko co 30-45 minut. My zaś nie czekaliśmy na podwózkę dłużej niż kilka minut.
Lake Louise zajmuje 0,8 km² powierzchni, a w najgłębszym miejscu ma 70 metrów głębokości. Największe wrażenie robi potężny lodowiec Victoria, który kończy się tuż nad jego brzegiem. Droga na parking przy samym jeziorze jest otwarta cały rok (w okolicy mieści się spory ośrodek narciarski). Sam widok jest imponujący, ale tłumy turystów (szczególnie z Azji) nieco psują atmosferę.
Wracając do miejscowości Lake Louise należy odbić na południe, by po 14 kilometrach dotrzeć pod Lake Moraine. Ta droga jest otwarta jedynie od końca wiosny do połowy jesieni. Jezioro otacza aż 10 górskich szczytów, które dumnie odbijają się w turkusowej tafli wody. Nic więc dziwnego, że inna nazwa tego rejonu to Dolina Dziesięciu Wierzchołków. Krajobraz żywcem wzięty z tapet dla Windows’a (dosłownie! sprawdźcie sami tapety dla Windows 7 czy 10). Coś niesamowitego, szczególnie, gdy promienie słońca oświetlają okolicę. Z perspektywy czasu (a piszę ten post po 5 tygodniach spędzonych w Kanadzie) śmiało mogę stwierdzić, że jest to najpiękniejsze miejsce, które odwiedziłam w tym kraju. Nie przeszkadzała mi nawet duża liczba turystów, bo bez problemu znalazłam kawałek skały tylko dla siebie. Siedziałam nad brzegiem jeziora Moraine i bynajmniej nie płakałam. Chyba, że ze szczęścia…
Polecam wybrać się na trekking na przykład w stronę jeziora Eiffel lub Sentinel Pass. Już w połowie września powinna być tu prawdziwa złota „polska” jesień. Z resztą o innej porze roku z pewnością jest tu równie ślicznie.
PARK NARODOWY JASPER
Późnym popołudniem ruszyliśmy w stronę małej miejscowości Jasper, w parku o tej samej nazwie. Spaliśmy po drodze „na dziko”, jakieś 150 kilometrów przed miejscem docelowym. Kolejny raz uśmiechnęło się do nas szczęście – złapaliśmy na stopa Bálinta – przemiłego Węgra, który od kilku miesięcy mieszkał w Kanadzie (w prowincji Ontario) i wybrał się na kilkudniową wycieczkę. Po krótkiej rozmowie zaproponował nam wspólny trekking, a w efekcie spędziliśmy razem dwa dni. Jakież było nasze zdziwienie, gdy nagle zaczął padać deszcz ze śniegiem, a po chwili grad! Mimo wszystko zdecydowaliśmy się na wyjście w góry. Oczywiście nieco wyżej deszcz zamienił się w śnieg. Momentalnie zrobiło się całkowicie biało! Przyznam szczerze, że w tym roku zima wyjątkowo mnie zaskoczyła! Nie spodziewałam się jej we wrześniu, nawet w Górach Skalistych. Szkoda tylko, że widoczność była beznadziejna, a zamiast lodowca podziwialiśmy gęste chmury i mgłę. Tylko na moment nieco się przejaśniło i zobaczyliśmy w oddali kilka górskich szczytów.
W samym miasteczku Jasper, podobnie jak w znacznie większym Banff, znajdziemy wszystko czego potrzebuje turysta – są tu przeróżne sklepy, markety, restauracje i kafejki, a także hostele, kempingi i ekskluzywne hotele. Jeśli chodzi o atrakcje koniecznie należy pojechać do Jezior Medicine i Maligne (tam widzieliśmy kąpiące się łosie – rewelacja!) oraz Patricia i Pyramid (na nim mieści się maleńka wysepka). Dobrze, że spotkaliśmy Bálinta – nie dość, że jest bardzo fajnym człowiekiem to w dodatku miał samochód i podobne podejście do zwiedzania. Chcieliśmy również wjechać kolejką linową pod szczyt The Whistlers, ale spóźniliśmy się kilka minut (poza tym cena nieco odstrasza).
Na koniec wesoła i niesamowita wręcz historia: w drodze do Banff łapaliśmy stopa tuż za Jasper. Po jakichś 25 minutach zatrzymał się samochód osobowy, dziewczyna na miejscu pasażera opuściła szybę i krzyknęła coś głośno na nasz widok. Chwilę mi zajęło, zanim się zorientowałam, że dokładnie ta sama Szwedka podwiozła nas na Wyspie Vancouver, tydzień temu, „jedyne” 1700 km wcześniej! Trudno było uwierzyć w ten niecodzienny zbieg okoliczności! Kolejny raz okazało się, że świat jest jednak mały, a turystyczne szlaki, nawet w ogromnej Kanadzie, wciąż się przecinają.
Wiele osób mówiło nam, że Park Narodowy Jasper jest mniej popularny i bardziej dziki, niż Banff. Wyobrażaliśmy sobie dziesiątki zwierząt, które spacerują koło drogi lub przebiegają piesze trasy. Ostatecznie widzieliśmy kilka łosi, jeleni, dzikich kóz i ptaków oraz mnóstwo wiewiórek, ale i tak bardzo nam się podobało. Szkoda, że nie mieliśmy więcej czasu, ale prognoza pogody była bezlitosna – sroga zima zbliżała się do Alberty w zastraszającym tempie. Nie chcąc spać pod namiotem w temperaturze poniżej zera musieliśmy uciekać. I dobrze zrobiliśmy – Bálint, dwa dni później, musiał wracać do Calgary dłuższą drogą (przez Edmonton), ponieważ warunki na głównej trasie z miejscowości Jasper do Banff były wyjątkowo nieciekawe.
INFORMACJE PRAKTYCZNE
Ceny z września 2017 roku, 1 CAD = ok. 3 PLN
- wstęp do Parku Narodowego – w 2017 roku GRATIS (z okazji 150 urodzin Kanady),
- nocleg na kempingu w Lake Louise – 26 dolarów za jedno miejsce (teoretycznie 2 namioty + 1 auto lub 2 auta + 1 namiot; my mieliśmy 3 małe namioty i 0 aut ;)) + 6 dolarów za pozwolenie na rozpalenie ogniska i drewno,
- nocleg na kempingu w Jasper (Wapiti) – około 30 dolarów (wraz z pozwoleniem na ognisko) za miejsce (zasady jak wyżej),
- ceny i wszelkie szczegóły nt. parków narodowych czy prowincjonalnych w Kanadzie znajdziecie TUTAJ,
- porządny obiad w Jasper – 15-20 dolarów od osoby (mniej porządny w podrzędnej burgerowni 5-10 dolarów od osoby),
- rejs na Spirit Island na Maligne Lake – 35 dolarów (od maja do września lepiej zarezerwować miejsce co najmniej kilka dni wcześniej – my o tym nie wiedzieliśmy i niestety nie załapaliśmy się),
- Skytram w Jasper – 50 dolarów (szczegóły TUTAJ).
…
Podobał Wam się wpis? Bądźcie na bieżąco, śledząc gadulcowego FANPAGE’A, INSTAGRAM oraz SNAPCHATA (nick: gadulec)! Zachęcam również do zapisania się do NEWSLETTERA (ramka pod spodem) oraz pozostawienia komentarza pod wpisem. To bardzo mobilizuje do ciągłej pracy nad blogiem. Z góry dziękuję!