Większość osób ma bardzo idylliczne wyobrażenie o Bali. Domki na palach, przejrzyste morze, czyściutki biały piasek. Rzeczywistość wygląda całkiem inaczej. Szczególnie w porze deszczowej, kiedy wszystkie plaże w okolicy Kuty czy Legian są przeraźliwie brudne (morze wyrzuca tutaj śmieci zewsząd, nie tylko z Indonezji). W dodatku miasta koło lotniska są skonstruowane typowo pod turystów. Słynne, spokojniejsze Ubud, też już nie jest takie jak kiedyś. Dlatego polecam wszystkim jak najszybciej wynająć skuter (ewentualnie samochód) i jechać na północ, wschód czy zachód – dopiero tam można poznać prawdziwe, piękne oblicze Bali.
Przylecieliśmy na Bali z Kuala Lumpur (o którym napiszę innym razem, bo prawdopodobnie jeszcze tam wrócę). Wyspa przywitała nas zachwycającym zachodem słońca, widzianym z lotu ptaka. Na lotnisku – niespodzianka – znajomi, z którymi spędziliśmy święta na Koh Lanta, czekali na nas w hali przylotów. Spotkaliśmy się tam również z naszym Hostem – Daną (kolejny raz korzystaliśmy z niezastąpionego Couchsurfingu). Wieczór upłynął nam na rozmowach i smacznej kolacji w balijskim stylu. Pierwsze zaskoczenie – Bali to spora wyspa, jej opis w filmach czy książkach powoduje, że miałam całkiem inne wyobrażenie o jej rozmiarze. Tymczasem w każdym większym mieście, których jest tu sporo, są ogromne korki. Nie powinno to nikogo dziwić, bo miesza tutaj ponad 4 mln ludzi! Także na pewno Bali nie ma nic wspólnego, chociażby z rajskim Koh Rong (na którym nie ma dróg).
Następnego dnia wraz z naszym Hostem pojechaliśmy na plażę – znacznie czystszą i ładniejszą niż ta w Kucie. Mieści się ona w Sanur (koło, której mieszkaliśmy), ale drogę do niej znają tylko miejscowi i surferzy. Wreszcie, pierwszy raz od Koh Tao, mieliśmy czas na relaks. Wieczorem natomiast podziwialiśmy kolejny genialny zachód słońca i byliśmy w jednej z najlepszych restauracji, która kiedykolwiek odwiedziłam. Za niecałe 5$ można było jeść tyle ile się chciało. Trafiliśmy na wieczór meksykański (codziennie jest inny temat kolacji – np. pasty i pizze, skrzydełka na różne sposoby, owoce morza). Mogliśmy wybierać miedzy tortillami, nachos, hamburgerami, sałatkami, grillowanymi smakołykami. Wizyta w Sky Garden jest obowiązkowa! Po kilku miesiącach jedzenia głównie ryżu z maleńkimi kawałkami kurczaka te wszystkie meksykańskie pyszności smakowały niebiańsko! I żeby nie było – w restauracji jadają nie tylko turyści.
Kolejne kilka dni upłynęły nam na poznawaniu prawdziwego oblicza Bali. Najpierw pojechaliśmy skuterami do Ubud, żeby odebrać mój nowy aparat fotograficzny (wielkie podziękowania dla moich Rodziców i Kasi). Pokochałam go od pierwszego spotkania i na pewno mu nic nie zrobię, obiecuję! (Canon G16). Dotarliśmy na zielone pola ryżowe kilkanaście kilometrów za Ubud (teraz już wiem na pewno, że muszę wrócić do Sapa w Wietnamie latem). Największą atrakcją był dla nas pan, który na naszych oczach zerwał kokos z bardzo wysokiej palmy, wchodząc na nią, używając tylko dziwnie związanej linki (daje się ja na stopy, też próbowaliśmy, ale szło nam to nieudolnie). Następnie ruszyliśmy w stronę Bedugul. Po drodze rozkoszowaliśmy się kolejnym pięknym zachodem słońca, widokiem wulkanów i pól ryżowych. Kiedy opadliśmy z sił trafiliśmy do przypadkowego “homestay’u”, który okazał się najlepszym hotelem w jakim spaliśmy w Azji. Właściciel był przemiły, zgodził się, żebyśmy zapłacili dużo mniej niż “normalni turyści” i przygotował nam rano śniadanko-niespodziankę. Zadowoleni, pojechaliśmy dalej, zatrzymując się co chwilę, żeby zrobić zdjęcia, ponieważ okolica była prześliczna. Świątynia Ulun Danu Bratan w Bedugul, położona nad jeziorem okazała się bardzo urokliwa, podobnie jak cały park, w którym jest położona. Jadąc dalej, w pewnym momencie pogoda całkiem się zmieniła, zaczęło padać, a jak przestało, widoczność była prawie zerowa. Przez to wszystko nieco pobłądziliśmy – i bardzo dobrze! Wreszcie dotarliśmy do kompletnie nieturystycznej części Bali. Tutaj każdy, nie tylko dzieciaki, wesoło krzyczał do nas “Hello”. Wszyscy byli życzliwi i zaciekawieni – biały człowiek wciąż stanowił dla mieszkańców sensację. Gdy zjechaliśmy nieco niżej i ponownie wyszło słońce, ujrzeliśmy niesamowite pola ryżowe, z morzem w tle. W takim Bali można się zakochać!
Tego samego dnia dojechaliśmy do nadmorskiej miejscowości Lovina, zatrzymując się w hotelu o genianej nazwie Dupa. Na kolację trafiliśmy do świetnej restauracji JBS, w której za 7$ we dwójkę najedliśmy się balijskich smakołyków aż do przesady. W zestawie była sałatka warzywna lub zupa, kurczak w kilku postaciach, tuńczyk z trawą cytrynową, ryż, kawa lub herbata i deser. Pycha!
Kolejny dzień zaczęliśmy o wschodzie słońca – popłynęliśmy łódką kilka kilometrów od brzegu, by zobaczyć całe stada delfinów. Uwielbiam te zwierzęta i wspaniale było je zobaczyć w naturalnym środowisku (chociaż cała wycieczka wygląda trochę jak polowanie na te biedne ssaki). Następnie ruszyliśmy beztrosko dalej. Wiatr we włosach, pagórki, widok wulkanów – żyć nie umierać! Po kilku godzinach (i stromych podjazdach) ujrzeliśmy słynny wulkan Batur. Zjechaliśmy również do jego kaldery, ale odpuściliśmy sobie wycieczkę na jego szczyt, ponieważ wokół Batur krąży mafia i nikomu nie pozwala wejść tam bez przewodnika (który życzy sobie zdecydowanie za dużo). Następnie krętą drogą dotarliśmy do nadmorskiej miejscowości Tulamben, gdzie nad ranem nurkowaliśmy na wraku USS Liberty. Należał on do armii USA i zatonął w czasie II wojny światowej. Widoczność była średnia, ale i tak nam się bardzo podobało. Szczególnie, że mieliśmy mnóstwo szczęścia i wiedzieliśmy żółwia morskiego! Był rewelacyjny i słodko ziewał. Spełniło się moje kolejne marzenie!
Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną do Sanur. Miłą atmosferę zepsuli balijscy policjanci, którzy zatrzymali nas pod pretekstem braku międzynarodowego prawa jazdy. W Indonezji wymagają od turystów właśnie tego dokumentu, nawet gdy prowadzi się skuter. Brak międzynarodowego prawa jazdy, jest idealnym powodem dla policji, żeby od każdego turysty żądać łapówki, której wysokość zależy od rozmowy z panem mundurowym. Podczas naszego pobytu na Bali, widzieliśmy wiele razy tzw. łapanki, podczas których na szerokości całej drogi stało kilku policjantów i zatrzymywało każdego w celu okazania dokumentów.
Jadąc dalej zatrzymaliśmy się jeszcze przy świątyni położonej na zboczu góry – Gunung Lempuyang. Krótka wycieczka przekształciła się w kilkugodzinną wędrówkę – do pokonania było ponad 1700 schodów. Widok z samej góry nie powalał (prawie całkiem zachmurzone niebo), ale spotkaliśmy całą grupę Hinduistów i dowiedzieliśmy się co nieco o ich zwyczajach (na przykład, że tego typu “pielgrzymki” odbywają oni co pół roku, zawsze w inne miejsce).
Bali można znienawidzić lub pokochać. Jeśli nie opuści się okolic Kuty i Ubud (a chce się zrobić coś więcej niż picie drogiego piwa na zaśmieconej plaży) to raczej nie polubi się tej owianej sławą wyspy. Dlatego uważam, że warto ruszyć przed siebie skuterem lub samochodem. Zgubić się i dotrzeć do miejsc, które odkrywają nieliczni.
Informacje praktyczne (12000 rupii = około 1$):
– autobus miejski np. z Kuty do Sanur – 3500 rupii (przystanki to podesty, niezawsze oznakowane, polecam autobusy – wygodne i tańsze niż taksówki,
– wynajem skutera – 35000 – 40000 rupii za dzień (uwaga na policję, najlepiej mieć międzynarodowe prawo jazdy, żeby uniknąć mandatów),
– wieczór “jedz, ile chcesz” w Sky Garden w Legian – 50000 rupii,
– litr paliwa na stacji benzynowej – 8000 rupii,
– wejście do świątyni w Bedugul – 3000 rupii,
– dwuosobowy pokój z łazienką w hotelu Dupa – 100000 rupii,
– ogromna kolacja kilkudniowa dla 2 osób w JBS w Lovina – 80000 rupii,
– łódka w Lovina (delfiny) – 100000 rupii od osoby,
– nurkowanie na wraku (Aqua Dive Paradise) – 250000 rupii,
– nocleg w Paradise Bungalow – 100000 rupii,
– bilet za wejście do świątyni na wzgórzu Gunung Lempuyang – według uznania.
Pamiętajcie o projekcie Piątki z podróży. Wy również możecie przekazać symbolicznego piątaka!
Fundacja „Król i Smok”
Nr konta: 21 1020 5242 0000 2102 0324 1874
Adres:
PKO BP O 9 we Wrocławiu
ul. Grabiszyńska 240 53-235 Wrocław
Podobał Wam się wpis? Bądźcie na bieżąco śledząc gadulcowego FANPAGE’A oraz INSTAGRAM!