Wyśmienita kuchnia i street art – przede wszystkim z tego słynie Georgetown – największe miasto na wyspie Penang. Dla mnie to także upalne spacery po centrum, wycieczka do parku narodowego oraz wspaniała Hostka, jej urocze dzieciaki i rozmowy do nocy.
Pierwsze wrażenie
Do Georgetown przylecieliśmy w lutym, prosto z Medan na Sumatrze. Z lotniska odebrała nas Nabelle wraz ze swoją 7-letnią córką i 5-letnim synkiem. Od razu się polubiliśmy i już pierwszego wieczoru dyskutowaliśmy na przeróżne tematy. Wyjaśnialiśmy jej między innymi na czym polega komunia święta i jak w Polsce obchodzi się święta Bożego Narodzenia. Okazało się, że wcale nie tak łatwo jest wyjaśnić symbolikę opłatka, komuś kto nie ma zbyt wielkiej styczności z chrześcijaństwem. Bardzo ciekawe doświadczenie 🙂 Nabelle pochodzi z Kuala Lumpur, a w Georgetown studiowała i poznała swojego męża. Opowiadała nam sporo o wielokulturowości Malezji. Kolejny raz okazało się, że Malajowie (Muzułmanie) mają znacznie większe prawa niż pozostali mieszkańcy.
Nazajutrz udaliśmy się do centrum miasta, gdzie spacerowaliśmy w 40 stopniach w poszukiwaniu kolejnych ściennych dzieł. Jest ich w Georgetown mnóstwo, co nadaje temu miejscu niesamowity urok. Gdyby nie to, że rozładowała nam się bateria w GoPro, a aparat fotograficzny odmówił posłuszeństwa i przestał działać (musiałam robić zdjęcia tabletem), byłabym w siódmym niebie.
Największe przysmaki Georgetown
Malajowie kochają jeść. Dobre jedzenie jest dla nich najważniejsze, ważniejsze nawet od religii czy rodziny. Na wyspie Penang kuchnia jest faktycznie przepyszna. Po południu, w dzielnicy pełnej guesthousów i hosteli, znajdziemy dziesiątki ulicznych knajpek. Dodatkowo w całym mieście jest pełno bardzo smacznych, niedrogich restauracji. Nam zasmakowało hinduskie jedzenie i prawie codziennie jedliśmy roti, kurczaka tandori czy curry.
Dania, których trzeba spróbować będąc w Georgetown to według mnie:
1. PENANG ASSAM LAKSA
Jest to zupa, która zajęła 7 miejsce na liście 50 najsmaczniejszych potraw na świecie. Gotuje się ją na rybnym wywarze z makreli z dodatkiem trawy cytrynowej, chilli i tamaryndowcem. Podaje się ją z makaronem ryżowym, posiekanymi cebulkami, liśćmi mięty, czerwonym chilli, pokrojoną sałatą oraz pączkiem kwiatu imbiru. Posmak ryby, wraz z orzeźwiającą miętą oraz trawą cytrynową sprawiają, że potrawa jest przepyszna, a jej oryginalny smak pozostaje w pamięci na długo.
2. CHENDUL
Lokalny deser. Kostki lodu podane z fasolą (!), syropem, mleczkiem kokosowym i słodkim makaronem. Brzmi dziwnie, ale kompozycja jest naprawdę smaczna. Podobnie jak ICE KACANG, czyli lody z makaronem, syropem i… kukurydzą.
3. SATAY
Typowe malajskie danie. Szaszłyki z mięsem różnego rodzaju, owocami morza, rybnymi kulkami. Dostępne na ulicznym markecie. Do wyboru, do koloru. W dodatku ceny wahają się od kilkudziesięciu groszy do 2 złotych. Są również dostępne sataye warzywne. Pycha!
Z powodu braku dobrego aparatu fotograficznego nie mam zbyt dobrych zdjęć jedzonych przez nas potraw. Więcej zdjęć i informacji o kuchni Georgetown znajdziecie TUTAJ.
Okolice Georgetown, czyli wyprawa do parku narodowego
Najedzeni i szczęśliwi postanowiliśmy udać się jednego dnia do parku narodowego. Można tam dojechać autobusem miejskim numer 101. Dość późno tam dotarliśmy, więc zdecydowaliśmy się, że będziemy nocować w hamaku na Turtle Beach. Droga wiedzie przez małą, ale bardzo klimatyczną, dżunglę, na plażę idzie się około 3-4 godziny. Wspaniałe jest to, że za wejście do parku nie trzeba nic płacić! Wystarczy zapisać się w specjalnej księdze gości (i wypisać przy wyjściu z terenu parku). Trzeba pamiętać, że na Turtle Beach nie ma żadnego sklepu. Także jeśli zostaniecie tam na noc, koniecznie trzeba zaopatrzyć się w zapasy jedzenia i WODY (my oczywiście wody wzięliśmy za mało… Na szczęście uratowali nas ochroniarze parku). Byliśmy nielicznymi turystami, którzy spali koło plaży, noc pod gwiazdami była całkiem udana (tylko hamak jednoosobowy był faktycznie jednoosobowy i się trochę namęczyliśmy. Ostatecznie Damian spał kilka godzin na ziemi, pod hamakiem :D). Turtle Beach, jak sama nazwa wskazuje, znana jest z tego, że co jakiś czas przypływają na nią żółwice i składają jaja. Nie odbywa się to codziennie, jak w Sukamade w Indonezji, ale można być szczęściarzem i załapać się na (darmowe!) widowisko. Podobno, gdy byliśmy na plaży i smacznie spaliśmy w hamaku, przybyły dwie żółwice. Nikt nas nie obudził. Do tej pory mam nadzieję, że strażnicy parku nas nabrali…
Park narodowy jest znany również z drugiej, znacznie bardziej zatłoczonej plaży Monkey Beach. Tak, tak, dobrze myślicie. Jest tam mnóstwo małp. Trzeba na nie uważać, ponieważ lubią kraść jedzenie, potrafią otwierać plecaki, generalnie są małymi urwiskami. Za to znajduje się tam sporo sklepików czy knajpek, więc nie ma potrzeby robienia wielkich zapasów żywieniowych.
Georgetown jest naprawdę niesamowitym miejscem. Pełno w nim kafejek, kawiarni, restauracji, cichych zakątków. Jedną z nich jest kawiarnia, w której możemy zamówić kawę z naszym własnym zdjęciem! Nazywa się Selfie Coffee (znajduje się w dzielnicy pełnej guesthousów). W samym Georgetown mieszka około 700 tysięcy osób, a wcale się tego nie czuje. Można godzinami wędrować po centrum w poszukiwaniu kolejnych ulicznych dzieł sztuki. Każdy znajdzie coś dla siebie, ponieważ na ścianach znajdziemy postaci z bajek, dzieci, koty i inne zwierzęta.
Muszę koniecznie kiedyś wrócić do Georgetown. Tylko tym razem z lepszym (i w pełni sprawnym) aparatem fotograficznym!
Informacje praktyczne (1 ringit = około 1 zł):
– bilet autobusowy – 1-3 ringity,
– miejsce w dormitorium w centrum miasta – od 15 ringitów,
– dwuosobowy pokój bez łazienki – od 35-40 ringitów,
– ZAREZERWUJ NOCLEG w Georgetown
– danie obiadowe z knajpki ulicznej – od 3-4 ringitów,
– hamak jednoosobowy – 20-30 ringitów,
– wstęp do parku narodowego – bezpłatny!
– nocleg w parku na hamaku (albo pod hamakiem ;)) – darmowy!
Podobał Wam się wpis? Bądźcie na bieżąco, śledząc gadulcowego FANPAGE’A oraz INSTAGRAM! Zachęcam również do zapisywania się do NEWSLETTERA (ramka pod spodem) oraz pozostawienia komentarza pod wpisem. To bardzo mobilizuje do ciągłej pracy nad blogiem! Z góry dziękuję!