Rejsy o zachodzie słońca 15-metrową drewnianą łodzią po morzu Andamańskim. Owoce morza, wołowinka, curry, pyszne szaszłyki. A do tego open bar. Plaże, słońce i basen zaraz koło portu. Tak wyglądały minione 2 tygodnie. Wolontariat z programu workaway.info na wyspie Langkawi to najlepsza rzecz jaka mogła nam się przytrafić!
Czym jest workaway?
Workaway to strona internetowa, z pomocą której można znaleźć różnego rodzaju wolontariaty na całym świecie. Mnóstwo hosteli, farm organicznych, guesthouse’ów czy innego rodzaju instytucji oraz ludzi prywatnych poszukuje pomocy na tym portalu. W zamian za kilka godzin pracy, najczęściej 5 razy w tygodniu, pracodawcy gwarantują zakwaterowanie oraz wyżywienie (często, ale nie zawsze). Logowanie na workaway jest darmowe, ale żeby móc skontaktować się z wybranym pracodawcą trzeba zapłacić odpowiednio 29 euro w przypadku konta dla jednej osoby i 38 euro za konto dla pary (generalnie kilku osób np. znajomych czy rodziny). Po uiszczeniu opłaty mamy dostęp do bazy kontaktów przez dwa lata. Właśnie w ten sposób odnaleźliśmy wolontariat u Evy – kapitana dwóch kilkunastometrowych drewnianych łodzi, na których użądza wspaniałe rejsy po okolicach Langawi. A my jej w tym pomagaliśmy 🙂
Jak wyglądała nasza praca?
Do zakresu naszych obowiązków z początku należało mycie i lakierowanie drewnianych elementów łodzi. Czyli praca trochę podobna do tej, którą wykonywaliśmy w Norwegii. Naszym koordynatorem był Rosjanin – Eugene, który wraz z całą rodziną (żoną i 14-letnią córką) korzysta z workaway. Od paru lat przez kilka miesięcy w roku, mieszkają w Azji, uciekając przed mroźną zimą – nie dziwię im się, bo pochodzą z Nowosybirska. Pracowaliśmy średnio 2 godziny rano, potem jedliśmy śniadanie, które tak naprawdę było obiadem i wracaliśmy do lakierowania na kolejne 2 godziny. Koło 13 byliśmy wolni i mogliśmy robić co chcemy! W zamian za pomoc mieliśmy również zagwarantowaną kolację. Do tego oczywiście zakwaterowanie – pierwsze dwie noce spędziliśmy na górnym pokładzie łodzi! Noc pod gwiazdami, delikatna bryza – świetna sprawa! Jednak było dość głośno (w końcu spaliśmy w porcie), poza tym nasza szefowa Eva potrzebowała pomocy przy imprezie organizowanej na jej działce. Garden of Eva, bo tak nazywa się owa działka, to miejsce, w którym zamieszkaliśmy na prawie dwa tygodnie. Mieliśmy do dyspozycji kuchnię, łazienkę, wielki namiot. W dodatku towarzyszyły nam dwie pary – Kanadyjczyk z Japonką (podnajmują domek znajdujący się na posesji Evy, nie są wolontariuszami) oraz Amerykanie, którzy korzystali z workaway i pomagali przy pielęgnacji ogrodu.
Drugą część wolontariatu spędziliśmy pomagając w obsłudze kilkugodzinnych rejsów, w czasie których serwowane było pyszne jedzenie (i można było pić do woli – bar pokładowy robił wrażenie!). Kapitan Eva to pełna charyzmy i energii Niemka, która dotarła na Langkawi po 6 latach spędzonych na morzach i ocenach (rejs dookoła świata). Zamieszkała na pięknej wyspie, a następnie kupiła dwie drewniane łodzie w kiepskim stanie (ale z potencjałem). Wraz z pomocą kilku osób wyremontowała – efekt jest znakomity (co widać na zdjęciach). Na swoich łodziach, od prawie 2 lat, Eva organizuje luksusowe rejsy. Trzeba przyznać, że jest w tym świetna – gotuje przepysznie, a jeszcze lepiej zabawia swoich gości.
W czasie rejsów, wraz z Damianem głównie zajmowaliśmy się siekaniem warzyw, utrzymywaniem czystości na łodzi i (jak mawiała nasza Szefowa) upijaniem gości (trzeba dodać, że cała wyspa to jedna wielka strefa bezcłowa :D). W wolnych chwilach mogliśmy pływać w morzu czy skakać do wody z górnego pokładu (w czasie przerwy w rejsie, kiedy byliśmy w raju – miejsce piękniejsze niż wietnamska Zatoka Halong!). Rozmawialiśmy również z naszymi gośćmi – oni byli pod wrażeniem naszej podróży, a my podziwialiśmy ich zdrowie i doświadczenie. Poznaliśmy m.in. przesympatycznego Kapitana Lufthansy, bardzo miłą CEO wietnamskiego oddziału Ernst&Young czy grupę Brytyjczyków w wieku 75-80 lat o kondycji i pogodzie ducha 40-latków (też chcę tak wyglądać i mieć takie życie w ich wieku! ;)).
Warto jeszcze wspomnieć o obecnym partnerze Evy – Jerrym, który mieszka na Langkawi od 10 lat, a dotarł tutaj po 17-letnim rejsie dookoła świata! W dodatku przeżył tsunami w 2004 roku – wyszedł z niego bez szwanku, ale jego łódź została całkowicie zniszczona. Jerry niebawem skończy 73 lata i mówi, że w każdej chwili jest gotowy ruszyć w kolejną wieloletnią wyprawę (wierzę mu!).
Znajomość z tymi wszystkimi niesamowitymi osobami utwierdziła mnie w przekonaniu, że w każdym wieku można spełniać swoje marzenia i cieszyć się życiem!
Najciekawsze miejsca na Langkawi
Pracowaliśmy najczęściej od 14 do 20, 4-5 razy w tygodniu. Resztę czasu spędzaliśmy eksplorując słoneczną wyspę. Odwiedziliśmy większość plaż – najbardziej turystyczną Cenang Beach (piękny zachód słońca), Kok Beach (ładniejsza na pocztówkach), śliczną Tanjung Rhu Beach (w czasie przypływu wyłania się pas piachu pośrodku morza!) oraz małą, ale piękną Tengkorak Beach (według nas jest ładniejsza niż prywatne plaże w zatoce Datai).
Warto dodać, że na wyspie, podobnie jak w całej Malezji, jest pyszne jedzenie. Smacznie i tanio jest na nocnych marketach, które odbywają się codziennie (każdego wieczoru w innym miejscu – wszystko jest zaznaczone na ogólno dostępnej mapce).
Popularną atrakcją jest wycieczka Cable Car (kolejka linowa). Nas odstraszyła cena, poza tym stwierdziliśmy, że może to być nieco nudne. Ale co kto lubi 🙂 Widok z najwyższego wzgórza Langkawi nieco nas rozczarował, bo widoczność ograniczała mgła, przypominająca smog. Można się tam dostać pieszo (do pokonania ponad 4 tysiące schodów) lub samochodem czczy skuterem.
Na Langkawi nie ma niestety dobrych miejsc do nurkowania czy snorkelingu (jak na przykład na Pulau Weh w Indonezji), jednak można korzystać do woli z innych wodnych (i powietrznych) atrakcji (parasailing, motorówka, banan itp.).
Na wyspie spędziliśmy również Walentynki. Oczywiście odbył się wtedy rejs (kawalerski pewnego Szkota – kilka godzin później brał ślub). Za to wieczorem byliśmy w kinie, ale nie na Grey’u (bo w Malezji tego filmu “niestety” nie puszczają :P). Wybraliśmy film “Kingsman” – bardzo NIEromantyczny, ale naprawdę świetny! Polecam szczególnie osobom lubiącym ironiczne poczucie humoru.
Natomiast 19 lutego był świętowany chiński Nowy Rok. Z tej okazji na Langkawi zawitały tłumy mieszkańców Malezji, ponieważ wszyscy mają w tym okresie urlop. Spowodowało to niesamowite korki na głównej ulicy i ogólne zamieszanie. W takiej sytuacji skuter był bardzo przydatny. Nie załapaliśmy się niestety na żadną uroczystość czy fajerwerki. Malajowie świętują Nowy Rok inaczej niż Europejczycy – spędzają ten czas z całą rodziną jedząc, rozmawiając i grając w karty. Kuala Lumpur pustoszeje, za to w całej Malezji są ogromne korki (nawet na autostradach).
Dwa tygodnie na Langkawi minęły zdecydowanie za szybko. Trafiliśmy na genialny wolontariat, dzięki któremu sporo się nauczyliśmy i poznaliśmy interesujących ludzi. Mieliśmy darmowy nocleg (na łodzi, a potem w wielkim namiocie z materacem prosto z łóżka) i jedzenie (często jedliśmy te same smakołyki co klienci Evy). W dodatku dostawaliśmy napiwki, które w całości pokryły nasze drobne koszty (kokos na plaży itp.). Nasza szefowa oddała nam również pieniądze za wynajem skuteru i paliwo. Ostatecznie przez dwa tygodnie nie wydaliśmy ani grosza. I wreszcie naprawdę odpoczęliśmy, po ponad 4 miesiącach tułaczki. Żałujemy tylko, że tak szybko musieliśmy opuścić słoneczną wyspę, Evę, jej zwierzaki, Jerry’ego i całą resztę wesołej ekipy.
Informacje praktyczne (1 ringit = 1 zł!):
– prom z Penang na Langkawi – 67 ringitów,
– wynajem skutera – 10-20 ringitów za dobę, im dalej od portu tym taniej,
– benzyna – 1,7 ringita za litr!
– świeży kokos – 5 ringitów lub za darmo jeśli ma się ogród i wysportowanego mężczyznę pod ręką 😉
– puszka coli w sklepie – 1,5 ringita,
– puszka piwa w sklepie – około 2 ringity (w całej Malezji 5-6),
– czekolada Toblerone 100g – niecałe 4 ringity,
– dwuosobowy pokój w fantastycznym Zackry Guesthouse (spałam tutaj w 2017 roku, gdy pracowałam dla Solistów – naprawdę świetne miejsce, blisko morza, z dostępem do kuchni, w spokojnej części wyspy, ale całkiem niedaleko od fajnych pubów) – około 70 ringitów,
– rejs z Evą – cena do negocjacji, więcej na www.damaiindah.com (polecam, przy czym nie jest to tania sprawa),
– workaway u Evy – bezcenne doświadczenie, polecam z całego serca!
…
Pamiętajcie o projekcie „Piątki z podróży”. Zachęcam do przekazania symbolicznego piątaka!
Fundacja „Król i Smok”
Nr konta: 21 1020 5242 0000 2102 0324 1874
Adres:
PKO BP O 9 we Wrocławiu
ul. Grabiszyńska 240 53-235 Wrocław
Podobał Wam się wpis? Bądźcie na bieżąco, śledząc gadulcowego FANPAGE’A oraz INSTAGRAM!