Dawna stolica Laosu, wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, przyciąga wielu młodych ludzi żądnych przygód. Nic w tym dziwnego – codziennie odbywa się tu wspaniały nocny market, można najeść się za 4 zł w ulicznym bufecie, w dzień kąpać się w okolicznych wodospadach, wieczorem iść do jednego z klimatycznych pubów, a po jego zamknięciu udać się, wraz z nowo poznaną ekipą ludzi z całego świata, na kręgle. Wszyscy, którzy lubią dobrą zabawę będą zachwyceni. Ci, którzy oczekują bliższego spotkania z laotańską kulturą i chcą odetchnąć od europejskiego czy amerykańskiego zgiełku mogą się nieco rozczarować. Mieszkańcy Luang Prabang, podobnie jak w większości Laosu, od kilku lat robią wszystko, co w swojej mocy, żeby przyciągnąć turystów. Z pewnością służy to gospodarce, ale przy okazji tutejsze tradycje zanikają i gubią się w naszym, białym czy chińskim świecie…
LUANG PRABANG – PIERWSZE WRAŻENIE
Podróż z Nong Khiaw trwała tylko 3 godziny. Myślałam, że jedynie malutkie dzieci są w stanie spać jadąc autobusem po laotańskich, krętych, wyboistych drogach. Myliłam się – przy odpowiednim stopniu zmęczenia potrafię zasnąć wszędzie 🙂
Zakwaterowaliśmy się w Spicy Guesthouse – wszystkim podróżującym dwójkami szczerze odradzamy. Pokój bez okien, łazienka wspólna, brudna i obskurna. Następnego dnia przenieśliśmy się do Phongboun Guesthouse – tylko 10 000 kipów więcej za czysty, pachnący pokój z łazienką.
Popołudniu powłóczyliśmy się po okolicy, między innymi obserwując sprzedawców przygotowujących się do nocnego marketu. Około 17:00 warto wybrać się na wzgórze Phu Si – można stamtąd podziwiać piękny zachód słońca nad Mekongiem (niestety wraz z setką innych turystów ściśniętych w jednym miejscu – ale mimo wszystko powinno się tam udać!). Nocny market okazał się niezwykły. Pełno na nim niedrogich, ślicznych ubrań, chust, alkoholi z zatopionymi w środku wężami czy skorpionami, pięknie zdobionych zeszytów i wielu innych ręcznie robionych produktów. Aż trudno niczego nie kupić! Osoby znużone zakupami mogą odpocząć w bufecie, gdzie za kilka złotych można zjeść tyle, ile miejsca na talerzu (a jak się ładnie uśmiechnie to nawet więcej).
Na jednym z takich bufetów poznaliśmy Antona i Jonasa z Niemiec oraz Aimie i Janice z Gibraltaru, z którymi spędziliśmy cały wieczór i kolejny dzień. Po kolacji wszyscy razem udaliśmy się do bardzo klimatycznego baru Lao Lao Garden, gdzie w międzynarodowym towarzystwie, graliśmy w popularną grę “Never have I ever” (skrócone zasady: im więcej w życiu robiłeś dziwnych, śmiesznych, nieco głupkowatych rzeczy tym więcej pijesz :D). Później wylądowaliśmy w jeszcze fajniejszym miejscu. Utopia – knajpka, do której ostatecznie trafiają wszyscy turyści i podróżnicy w Luang Prabang. Położona tuż nad rzeką, z fantastycznym widokiem. Można tam zarówno potańczyć, jak i beztrosko poleżeć na wygodnych poduchach patrząc w gwiazdy. Kiedy zamykają go około północy (dłużej nie może działać żaden pub czy restauracja w całym Laosie – przynajmniej oficjalnie) jedynym wyjściem na kontynuację dobrej zabawy jest udanie się tuk-tukiem do kręgielni oddalonej kilka kilometrów od centrum. Niestety tego wieczoru nie mieliśmy przy sobie więcej gotówki, więc wróciliśmy do hostelu.
WODOSPADY W OKOLICY LUANG PRABANG
Kolejny dzień zaczęliśmy od pysznych bagietek z kurczakiem i awokado – jak cudownie, że w Laosie mają takie smaczne pieczywo! Byliśmy umówieni z Niemcami, Angielkami i Szwedami (poznanymi w Utopii) oraz kierowcą tuk-tuka na wycieczkę po dwóch wodospadach w okolicy. Pierwszy z nich mieści się około 18 kilometrów od centrum. Po przyjeździe z miasta, płynie się łódkami na drugą stronę rzeki. Wodospad jest niesamowity! Mnóstwo skalnych półek, kaskad, drzew, a wokół czysta, przezroczysta woda. Cudnie! Oczywiście jak w prawie każdym azjatyckim wodospadzie, w Tad Sae (mniejszym i tym samym mniej popularnym) można się kąpać. Spędzilibyśmy tam cały dzień, pluskając się w wodzie czy skacząc na większe głębokości z liany, ale czekała na nas kolejna atrakcja.
Wodospad Kuang Si (30 kilometrów od centrum, w przeciwnym kierunku niż Tad Sae) zrobił na nas jeszcze lepsze wrażenie! Jest niesamowity, wielki, ma kilka różnych poziomów. W dodatku można podejść bardzo blisko niego i w jednej chwili być całkowicie mokrym. I szczęśliwym 🙂 Kolejna niespodzianka – po kilkunastu minutach wspinaczki (strome podejście w japonkach – obyło się na szczęście bez skręconych kostek) znaleźliśmy się na samej górze wodospadu, dokładnie tam gdzie zaczyna się jego spad. Rewelacyjny widok, szum wody, bliskość natury, góry, doliny, zbliżający się zachód słońca – jesteśmy oczarowani! Aż szkoda wracać do miasta! Warto wspomnieć, że w Kuang Si również można się kąpać i skakać z dość wysokiego drzewa – super sprawa. W dodatku w okolicy mieszkają niedźwiadki, które można obserwować zaraz po wejściu na teren parku, w którym są wodospady. Wracamy bardzo zadowoleni, z uśmiechem na ustach śpiewając “Forever young”. Czy wspominałam już, że życie jest piękne? 🙂
DARY LOSU, CZYLI MNISI VS. TURYŚCI
Rano, przed samym wyjazdem do Vang Vieng, wstajemy o świcie, żeby zdążyć na rytuał ofiarowania jedzenia mnichom. Właśnie wtedy, o wschodzie słońca wszyscy zakonnicy z okolicznych świątyń przemierzają główną ulicę w mieście, z koszami, do których mieszkańcy wrzucają im żywność. Głównie ryż, warzywa, owoce. Dary mają im starczyć na cały dzień. To w teorii. W praktyce wszędzie jest pełno turystów i sprzedawczyń jedzenia dla mnichów (zachęcają obcokrajowców, żeby dołączyli do rytuału i sami przekazali duchownym żywność). Mieszkańców Luang Prabang prawie w ogóle nie widać. Dostrzega się głównie małe dzieci z plastikowymi workami cz kosztami, klęczące koło osób (głównie Chińczyków) ofiarowujących mnichom żywność. Duchowni zaraz po otrzymaniu jedzenia przekazuje je częściowo tym dzieciakom. Rytuał zanikł, mieszkańcy Luang Prabang nie ” bawią” się już w tę “grę”. Z mojej perspektywy wygląda to tak, jakby mnisi byli tutejszymi Robin Hoodami. Odbierają bogatym (albo wścibskim) turystom jedzenie, po czym część oddają biednym dzieciom, a resztę zostawiają dla siebie. Chyba nie tego się spodziewałam. Co nie zmienia faktu, że warto osobiście przyjrzeć się z bliska temu wydarzeniu. Zdecydowanie skłania ono do refleksji nad wpływem naszej kultury na kraje takie jak Laos.
INFORMACJE PRAKTYCZNE
(10 000 kipów = około 4 zł, ceny z października 2014 roku)
– bus Nong Khiaw – Luang Prabang – 40 000 kipów,
– tuk-tuk z dworca do centrum – 10 000 – 20 000 kipów za osobę,
– dwuosobowy pokój z łazienką w bardzo fajnym hostelu Phongboun Guesthouse – 60 000 kipów,
– sprawdź inne hotele w Luang Prabang klikając TUTAJ,
– wejście na wzgórze i świątynię Phu Si – 20 000 kipów,
– bufet “jesz ile chcesz” – 10 000 – 15 000 kipów,
– sukienka z nocnego marketu – około 40 000 kipów,
– długie, superowe, cienkie spodnie – około 25 000 kipów,
– przepyszna kanapka (z kurczakiem, awokado, tuńczykiem, serkiem itp.) – od 10 000 kipów,
– kawa mrożona – 10 000 kipów,
– tuk-tuk na cały dzień (2 wodospady, 9 osób, opłaca się jechać dużą ekipą) – 50 000 kipów od osoby,
– wejście do wodospadu Tad Sae – 10 000 kipów,
– wejście do wodospadu Kuang Si – 20 000 kipów.
INNE TEKSTY O LAOSIE
1. Laos – informacje praktyczne
2. Jaskinia Kong Lor, Płaskowyż Bolaven oraz Don Det
3. Vang Vieng oraz festiwal w Vientiane
4. Luang Namtha i Nong Khiaw
PIĄTKI Z PODRÓŻY
Pamiętajcie o projekcie Piątki z podróży. Wy również możecie przekazać symbolicznego piątaka!
Fundacja „Król i Smok”
Nr konta: 21 1020 5242 0000 2102 0324 1874
Adres:
PKO BP O 9 we Wrocławiu
ul. Grabiszyńska 240
53-235 Wrocław
…
Podobał Wam się wpis? Bądźcie na bieżąco, śledząc gadulcowego FANPAGE’A oraz INSTAGRAM. Zachęcam również do zapisania się do NEWSLETTERA (co 2-3 tygodnie wysyłam osobiste listy, z niepublikowanymi wcześniej informacjami i zdjęciami), subskrybowania naszego KANAŁU NA YOUTUBE oraz pozostawienia komentarza pod wpisem. To bardzo mobilizuje do dalszej pracy nad blogiem. Z góry dziękuję!