Są takie miejsca, które na zawsze pozostaną w naszym sercu. Takie, z których trudno wyjechać. Za to powraca się do nich z przyjemnością. Na myśl o nich buzia sama się cieszy. Właśnie taka jest maleńka filipińska wyspa Pamilacan.
PAMILACAN, CZYLI MAŁY RAJ NA ZIEMI
Położona około 1,5 godziny drogi z wysp Panglao oraz Bohol. Oczywiście można się tu dostać tylko łódką – prywatną albo wycieczkową. Najczęściej turyści przypływają na Pamilacan tylko na parę godzin – nurkują, jedzą lunch i płyną dalej (albo z powrotem na Bohol czy Panglao). Moim zdaniem tracą bardzo dużo. To miejsce jest istną oazą spokoju. Nie ma tu internetu, bieżącej wody, zasięg w telefonie jest bardzo słaby, więc najlepiej go wyłączyć. Z resztą prąd działa jedynie od godziny 16 do 23. Dlatego człowiek jest „zmuszony” do czytania książek, leżenia w hamaku, picia piwka albo wody kokosowej i przyjemnego nicnierobienia. Można też iść się na spacer po plaży, obserwować mieszkańców, rozmawiać z nimi albo bawić się z dzieciakami. Ewentualnie snorklować w przejrzystej wodzie w poszukiwaniu żółwi. Podziwiać piękne zachody słońca zajadając się rybą złowioną kilka godzin wcześniej. I po prostu cieszyć się chwilą!
WSPANIALI MIESZKAŃCY WYSPY
Na Pamilacan mieszka około 2 tysięcy osób. Znajduje się tutaj jedna szkoła, jeden kościół (ksiądz odwiedza to miejsce dwa razy w roku – na Wielkanoc i Boże Narodzenie), cmentarz, studnia, kilkanaście sklepów, kilka restauracji, parę rodzinnych „resortów” z bambusowymi chatkami i 2 hotele (po drugiej stronie wyspy, nie udało nam się do nich dotrzeć).
Zatrzymałyśmy się w Enas Cottages prowadzonym przez przemiłe starsze małżeństwo – Enasa i Elisabeth. To wspaniałe miejsce polecił mi Łukasz z bloga lkedzierski, za co jestem mu dozgonnie wdzięczna! Mieszkałyśmy w bambusowej chatce kilka metrów od morza, a w bardzo przyzwoitej cenie miałyśmy 3 przepyszne posiłki dziennie przygotowane przez panią Elisabeth. Właścicielka chętnie z nami rozmawiała i opowiadała o swoim życiu. Dopytywała również o Polskę i z uśmiechem wspominała innych gości z naszego kraju. Jej ulubieńcem jest zdecydowanie pan Darek, o którym pisałam już na Facebooku – to on pozostawił na Pamilacan polskie flagi, które teraz dumnie powiewają nad Enas Cottages. Zobaczyć symbol naszego kraju tak daleko od domu to naprawdę fantastyczne uczucie!
Na wyspie, podobnie jak w całych Filipinach, jest mnóstwo dzieciaków. Gdy dotarłyśmy na Pamilacan, akurat zaczęły się wakacje, więc dzieci całymi dniami biegały po plaży, bawiły się, goniły i zachowywały jak kilku(nasto) latki na całym świecie (którym nie da się tabletu). Uwielbiały pozować do zdjęć i nas zagadywać. Kilka razy udało mi się porozmawiać z nimi nieco dłużej (te 12-14-letnie całkiem ładnie mówiły po angielsku). Najbardziej w pamięci utkwiła mi rozmowa z jedną z dziewczynek:
– Chciałabyś mieszkać w jakimś dużym mieście? – spytałam z zaciekawieniem.
– Nie! Przecież tutaj jest wspaniale! Mamy morze, piasek, możemy całymi dniami się kąpać i bawić.
– A co ze studiami?
Chciałabym iść na studia, ale to jest bardzo drogie. Może kiedyś mi się uda…
Dziewczynki wyjaśniły mi, że na Filipinach wszystkie uniwersytety są płatne, więc studiowanie to ogromny przywilej. W takich momentach człowiek naprawdę docenia to co ma. A z drugiej strony myśli sobie, że połowo rzeczy, które posiada są mu niepotrzebne i kupuje je z pazerności czy jakichś dziwnych zachcianek. W sumie, może jak miałabym piasek, ciepłą, falującą wodę i słońce pod nosem to te wszystkie gadżety, ubrania i kosmetyki nie byłyby mi potrzebne…? 🙂
CO ROBIĆ NA PAMILACAN?
Odpoczywać! To idealne miejsce na relaks, zebranie myśli, wyciszenie się i odcięcie od świata. To właśnie tutaj wreszcie skończyłam książkę, którą czytałam od miesiąca czy dwóch, rozmawiałam z mamą na wiele tematów, spacerowałam i poznawałam Filipińczyków.
Poza tym można jeszcze snorklować (najlepiej porozmawiać z Norwegiem, który od kilku lat mieszka na wyspie – wytłumaczyć co zrobić, żeby mieć większe szanse na spotkanie z żółwiem – ja na przykład za bardzo machałam nogami i rękami), popłynąć rankiem na obserwację delfinów, spacerować, opalać się (tylko uwaga – filipińskie słońce jest zabójcze! filtr 50 albo i więcej wskazany!), a w piątkowy wieczór iść na karaoke albo zamówić sobie masaż na plaży.
INFORMACJE PRAKTYCZNE
- Enas Cottages (telefon +63 918 258 4775) – polecam z całego serca!
- bambusowy domek, 3 pyszne posiłki dziennie, kawa, herbata i woda bez ograniczeń – 850 pesos/osobę za dobę (uwaga: w domku nie ma bieżącej wody, jest tylko polewaczka, słodką wodę do mycia dostaje się od właścicieli)
- oglądanie delfinów – 1500 pesos za łódkę
- transport łódką tam i z powrotem na Pamilacan (np. z Panglao na Pamilacan i z Pamilacan do Baclayon) – 2500 pesos za łódkę
- masaż na plaży – 350 pesos
- nocleg w hotelu – 4500-6500 pesos za pokój dwuosobowy ze śniadaniem (informacja od pani Elisabeth, także nie wiem tego na 100%)
- ŚWIĘTY SPOKÓJ – gratis! 😉
MOŻE CI SIĘ SPODOBAĆ:
- 15 ciekawostek o Filipinach,
- Filipiny w pigułce,
- Pola ryżowe w Batad i Banaue,
- Wyspa Camiguin,
- Wyspa Bohol.
Na Pamilacan łatwo zapomnieć o tym, jaki mamy dzień tygodnia. Zegarek rzuca się gdzieś w kąt – rytm dnia wyznacza tu słońce i pianie kogutów (chociaż tym ostatnim często zdarza się piać o różnych dziwnych porach). To zdecydowanie moje ulubione miejsce na Filipinach!
A jakie jest Twoje ukochane miejsce, w którym możesz zapomnieć o całym świecie i zatopić się w swoich myślach?
…
Podobał Ci się wpis? Bądź na bieżąco, śledząc gadulcowego FANPAGE’A, INSTAGRAM oraz SNAPCHATA (nick: gadulec)! Zachęcam również do zapisywania się do NEWSLETTERA (ramka pod spodem) oraz pozostawienia komentarza pod wpisem. To bardzo mobilizuje do ciągłej pracy nad blogiem. Z góry dziękuję!